21 stycznia 2007

EKSPEDYCJA

Zamiar.
Zorganizowano ekspedycję w celu złapania chwili.

Rozpoznanie.
Gdzieś jest wciśnięta między dwie pochylnie.

Narzędzia.
Czy siatka, taka na motyle, może być? A gdyby młotek i gwoździe, albo widelec i nóż?

Wątpliwość pierwsza.
A skąd właściwie pewność, że jest? Wyczytano w starej księdze, więc na pewno jest i trwa.

Zdziwienie.
Trwa? Chwila? Co to za księga i kto jest jej autorem?

Wątpliwość druga.
W starej szafie zakurzoną znaleziono.
Dużymi błękitnymi literami na okładce wypisano autora: Chwila o chwili w chwili.

U podnóża góry rozbito obóz. Było już ciemno i wszyscy zmęczeni. Namioty ułożono w czworokąt w obawie przed podmuchem sił. Noc była spokojna, sił nie stwierdzono. Po śniadaniu był wolny czas na rozmyślania u źródła. Wtedy to ktoś powiedział, by spróbować zbudować jakiś model chwili. Pomysł był świetny, a powietrze dopisywało. Rozpoczęło się żmudne stawianie. Wspinali się po własnej drabinie myśli, a każdy następny szczebel dawał więcej pewności. Już można tą myśl dotknąć. I wtedy stało się coś co wszyscy uznali za oczywiste. Stał przed nimi model chwili. Cały był niklowany w kształcie piramidy z gładkimi ścianami. Moment, w którym ktoś usiądzie na ostrym wierzchołku piramidy miał być, według planu, poszukiwaną chwilą. Nikt nie kwapił się sprawdzić model, chociaż wyzwanie było frapujące. Poszedł ten, który pierwszy się odezwał. Słońce świeciło wysoko. Zarzucona lina i dobre tenisówki ułatwiały drogę. Racjonalne ukłucie oznajmiło chwilę. Czy była chwila? - okrzyk z dołu. Z przyłożoną do czoła dłonią spojrzał ponad górą. To co zobaczył - nigdy nie powie. Spadając zawadził o szczyt i rozpruł całą nogawkę. Takie spodnie - prawdziwy dżins.

Ciężko skrzypiały koła załadowanych pracowicie wozów. Ostatni postój i budowa modelu chwili zbyt dużo dawał do myślenia, by chcieli między sobą rozmawiać. Stąd głucha cisza, skrzypienie kół i snująca się wokoło mgła stanowiły osobliwe zjawisko. Co jakiś czas koła zapadały się i trzeba było razem wozy wyciągać. Wtedy ciszę napełniały szybki przerywane oddechy, a potem znów zapadała cisza. Cel był jasny. Kierunek wydawał im się prawidłowy, ale ostatnie wydarzenia jakby ostudziły nieco zapał. Wtedy odezwał się prowadzący ekspedycję. W długiej swojej mowie starał się wytłumaczyć nadrzędne racje, jakie stawia przed nimi ludzkie dążenie do wyjaśnienia tajemnicy. Tajemnicy chwili. Ale żeby ją wyjaśnić - ciągnął dalej - musimy ją znaleźć. Im bardziej jej szukamy tym bardziej ją znajdujemy - zakończył. To jakby ich uspakajało i rozbijało z wolna mroczną ciszę. Mowa obliczona na popchnięcie do przodu, mająca przełamać bezwład. I tak chyba była odebrana. Jakby raźniej stawiali kroki i wozy już nie takie ciężkie. Ostanie słowa zabrzmiały jednak niepokojąco. Bo jeżeli ją znajdą (tę chwilę) to nie będą potrzebować jej szukać. A jeśli nie będą jej szukać to znaczy, że nie ma tajemnicy. A gdy nie ma tajemnicy to po co ekspedycja. Te wątpliwości trwały krótko, bo ktoś zauważył błysk światła z lewego boku.

Wiesław Gdowicz

WRAŻENIE ZDZIWIENIA

„Znaczenie życia krystalizuje się nie wokół ostatniego, lecz według rozstrzygającego przeżycia.”

H. G. Gadamer

Próbując jakoś odpowiedzieć naszej czytelniczce borykającej się z bólem po stracie najbliższej osoby zanotowałem kilka historii, które mam nadzieję skłonią do zadania sobie kilku pytań. Przedstawione teksty to zanotowane momenty z jakiegoś powodu ważne dla mnie. Próbowałem je złączyć w jedną spójną całość, lecz niewiele z tego wyszło. To co łączy te teksty to osoba autora.

Historia pierwsza.

Scena z filmu „Wzgórze złamanych serc”. Sierżant Highway szkoli żołnierzy. Skoki ze spadochronem. Młody żołnierz przed skokiem mówi do sierżanta, że się boi. On odpowiada, że również i dodaje: „Wyskakiwanie ze spadochronem z samolotu nie jest naturalnym stanem człowieka.

Historia druga.

Klepsydra była przyklejona na drzwiach w miejscu ogłoszenia o taniej instalacji ogrzewania mieszkań. Imię i nazwisko ulica, kiedy i gdzie pogrzeb. W rubryce lat widniały dwie ósemki. Latem przyglądałem się jak niewielką maszynką kosił trawnik. Starannie omijał zasadzone krzewy. Z bocznego okna piwnicy wychodziły małe koty. I kiedy czuły się bezpieczne, biegały za przesuwającym się po trawniku elektrycznym kablu od kosiarki. Czasami spotykałem go na ulicy, czy w sklepiku na parterze kamienicy. Mały, drobny, niepozorny człowiek. Częściej jednak widziałem go z okna, gdy spoglądałem na ulicę. Jego powolny, jakby skrócony krok powodował, że czas specjalnie dla niego nieco zwalniał. Ostatecznie dwie ósemki to nieskończoność nieskończoności.

Historia trzecia.

Zmiana miejsca, przemieszczanie się w czasie. Wrażenie, które towarzyszy mi zawsze przy podróżowaniu to zdziwienie faktem bycia w jakimś miejscu. Podróżowanie nigdy mnie nie męczyło. Z niecierpliwością oczekiwałem nowym miejsc, ludzi czy wydarzeń. Jedno tylko nie dawało mi spokoju. Wrażenie zdziwienia, że jestem tu gdzie jestem. Na początku nie zwracałem na to uwagi biorąc to zjawisko za objaw swoistej „gorączki podróżnej”. Wrażenie zdziwienia ustępowało po tygodniu pobytu w danym miejscu. Po tym czasie czułem się tak jak w miejscu, z którego wyjechałem. Początkowo wydawało mi się, że zjawisko dotyczy miejsca do którego się udawałem, ale okazało się, że powrotowi do domu po dłuższym czasie towarzyszy znane mi zjawisko. Zacząłem się zastanawiać nad pochodzeniem tego zjawiska. Zauważyłem na przykład, że zdziwienie wyraźnie słabnie, kiedy w trakcie podróży zasypiałem. Tak jakby sen ułatwiał przenoszenie się w czasie i przestrzeni. Natomiast rozmowa z kimś w trakcie podróży potęgowała do tego stopnia wrażenie zdziwienia, że aż porównywalne do „bycia we śnie na jawie”.
Po pewnym czasie wiedza ta pozwalała mi wybierać stopień intensywności wrażenia. Jeżeli chciałem by zdziwienie było mocne starałem się przegadać całą podróż, jeżeli nie - specjalnie nie spałem przed podróżą by mocno spać w jej trakcie.
Pewien dystans do tego zjawiska pozwolił na szerszą refleksję. Na przykład na pytanie: „Czy to zjawisko dotyczy tylko podróży?” Kłopoty, złe wykonanie czegoś i tym podobne, budzą frustracje i przygnębienie. Te wrażenia przesłaniają cały horyzont uczuciowy. Gdy dostrzegłem, że smutek czy przygnębienie nie jest mną, lecz we mnie odkryłem znane mi wrażenie zdziwienia. Już nie zdziwienie miejscem czy czasem, lecz stanem. Wrażenie zdziwienia bycia w takim stanie. Zjawisko zanikało, gdy jakiś stan trwał dłuższy czas. Doświadczenie choroby, tak bardzo dotykające sfery psychicznej, również ujawniało istnienie znanego mi zjawiska „wrażenie zdziwienia”.
Opisane wcześniej różne dziedziny życia posiadają swoje charakterystyczne cechy, tworzą między sobą skomplikowaną siatkę współzależności. Niemniej jednak podróż, stan psychiczny czy choroba, tak bardzo różne są połączone osobą, której dotyczą.

Historia czwarta.

Siedział bardzo często, na małym stołeczku, na balkonie. Z wyciągniętymi przed siebie i opartymi na balustradzie rękoma. Wpatrywał się w życie przechodzące pod nim. Tam na dole, pod balkonem.

Historia piąta.

Nie mogę zapomnieć uczucia ogromnego pragnienia zobaczenia co jest za oknem. Leżałem wtedy na szpitalnym łóżku podłączony do jakiejś aparatury. O ruszeniu nie było mowy. Długie godziny leżenia wypełniałem wyobrażaniem sobie jak wygląda świat za oknem.

Wiesław Gdowicz

SZCZELINA

Podmuch przewrócił kartkę. Obok, w różnych stosach leżały ułożone książki. Biurko stało przysunięte do parapetu, aby można było widzieć, co dzieje się za oknem. Na środku blatu, oświetlona wąskim pasem słonecznego światła, leżała książka. Podszedłem bliżej. Ciemne plamy na krańcach strony, pożółkły papier. Mocny kwaśny zapach starego papieru. Zacząłem czytać:

"Pięćdziesiąt lat blisko upłynęło już od owej podwójnej wyprawy, najszaleńszej zaiste, jaką kiedykolwiek człowiek przedsięwziął i wykonał - i cała rzecz poszła niemal w zapomnienie, gdy pewnego dnia w jednym z dzienników w K... pojawił się podpisany przez asystenta małego miejscowego obserwatorium artykuł, przypominający wszystko na nowo. Autor artykułu twierdził, że ma w ręku niewątpliwe wiadomości o losie wystrzelonych przed pięćdziesięciu laty na księżyc szaleńców. Rzecz narobiła wiele wrzawy, chociaż początkowo nie brano jej zbyt poważnie. Ci, co słyszeli lub czytali o owym nadzwyczajnym przedsięwzięciu, wiedzieli, że śmiali awanturnicy ponieśli śmierć, ruszali, więc teraz ramionami na wieść, że ci, od dawna za umarłych uważani, nie tylko żyją, ale przysyłają nawet wiadomości wprost z księżyca.".

Usiadłem. Kiedy uczyłem się w Liceum panowało dość powszechne przekonanie, przynajmniej wśród niektórych moich znajomych, że należy czytać książki i że to nobilituje. Lubiłem książki i chętnie przyłączałem się do tego myślenia. Czytanie dawało możliwość życia w większej głębokości. A może pozwalało widzieć rzeczy w odmienny sposób? Usilne pragnienie odkrywania rzeczywistości było obecne nie tylko we mnie. Pasja czytania książek przypominała chęć zdobywania nowych lądów. Pewnie z tego powodu chciałem widzieć w innych to, czego być może w nich nie było. W każdym razie, książki są odpowiedzialne za wiele moich decyzji. Zachwyt nowym pomysłem czy niezwykłym opisem popychał mnie do nowych lektur. Z poznawanych postaci fascynowali mnie ludzie umiejący odczuwać "cichy szept rzeczywistości". Odkryłem wtedy, że istnieją w człowieku umiejętności pozwalające dotykać niewidzialnego.
Odłożyłem książkę. Na okładce już niezbyt czytelny tytuł; "Na srebrnym globie".

Zmiana miejsca - przemieszczanie się w czasie. Wrażenie, które towarzyszy mi zawsze przy podróżowaniu to zdziwienie faktem bycia w jakimś miejscu. Podróżowanie nigdy mnie nie męczyło. Z niecierpliwością oczekiwałem nowym miejsc, ludzi czy zdarzeń. Jedno tylko nie dawało mi spokoju. Wrażenie zdziwienia, że jestem tu gdzie jestem. Na początku nie zwracałem na to uwagi biorąc to zjawisko za objaw swoistej "gorączki podróżnej". Wrażenie zdziwienia ustępowało po tygodniu pobytu w danym miejscu. Po tym czasie czułem się tak jak w miejscu, z którego wyjechałem. Początkowo wydawało mi się, że zjawisko dotyczy miejsca, do którego się udawałem, ale okazało się, że powrotowi do domu, po dłuższym czasie, towarzyszy znane mi zjawisko. Zacząłem się zastanawiać nad jego pochodzeniem. Zauważyłem na przykład, że zdziwienie wyraźnie słabnie, kiedy w trakcie podróży zasypiałem. Tak jakby sen ułatwiał przenoszenie się w czasie i przestrzeni. Natomiast rozmowa z kimś w trakcie podróży potęgowała do tego stopnia wrażenie zdziwienia, że aż porównywalne do "bycia we śnie na jawie". Po pewnym czasie wiedza ta pozwalała mi wybierać stopień intensywności wrażenia. Jeżeli chciałem by zdziwienie było mocne, starałem się przegadać całą podróż, jeżeli nie - specjalnie nie spałem przed podróżą, by mocno spać w jej trakcie.

Pewien dystans do tego zjawiska pozwolił na szerszą refleksję. Na przykład na pytanie: "Czy to zjawisko dotyczy tylko podróży?" Kłopoty, złe wykonanie czegoś i tym podobne - budzą frustracje i przygnębienie. Te wrażenia przesłaniają cały horyzont uczuciowy. Gdy dostrzegłem, że smutek czy przygnębienie nie są mną, lecz we mnie, odkryłem znane mi wrażenie zdziwienia. Już nie zdziwienie miejscem czy czasem, lecz stanem. Wrażenie zdziwienia bycia w takim stanie. Zjawisko zanikało, gdy jakiś stan trwał dłuższy czas. Doświadczenie choroby, tak bardzo dotykające sfery psychicznej, również ujawniało istnienie znanego mi zjawiska "wrażenie zdziwienia".

Opisane wcześniej różne dziedziny życia posiadają swoje charakterystyczne cechy, tworzą między sobą skomplikowaną siatkę współzależności. Niemniej jednak podróż, stan psychiczny czy choroba - tak bardzo różne - są połączone osobą, której dotyczą. Podobne zjawisko występuje, kiedy myślę o sobie w tamtym licealnym czasie. Nie zadziwia mnie to, że wyglądam teraz inaczej czy to, że miałem inne pomysły. Zadziwia mnie fakt tożsamości z tamtym młodym człowiekiem. Jakie to dziwne - tamten i ja teraz - połączeni w mojej myśli poprzez otchłań czasu.

Fotografia w brązowej ramce stająca po lewej stronie biurka przedstawiała dwoje ludzi - dziewczynę i chłopaka opartych o białą ścianę małej polnej kapliczki. Ponad głowami okrągły odbłysk padającego w obiektyw słońca. Po bokach fotografii fragment perforacji - znak, że odbitka pochodzi z klatki filmowej. Oboje uśmiechnięci. O czym wtedy myśleli? Czy myśleli o tym, że ich fotografii będę się kiedyś przyglądał w tym dziwnym pokoju?
Z zamkniętej książki, której fragment już czytałem, wystawał skrawek papieru. Powoli wysunąłem go. Niewielka pożółkła zniszczona karteczka z wyraźnym rysunkiem. I napisy: Res; Aletheia; Apophanasis i największy na dole kartki: adaequatio intellectus ad rem. W środku, pomiędzy napisami na górze i dole, niewielkie rysunki, jakby sceny z planowanego filmu. Sześć rysunków narysowano w jednej linii i jeden poniżej. Miękki ołówek nieco zatarty, ale rysunki czytelne.

Gdy przyglądałem się dokładniej, kartka zaczęła falować i powoli pojawił się ruchowy obraz. Opuszczona głowa wyprostowała się, ręka drgnęła i poczęła się wolno poruszać po miękkim posłaniu. Ostre światło przebiło zasłony i rozcięło ze słyszalnym niemal sykiem kryształowy kielich. Przekraczając granicę cienia ręka zmieniła kolor i dalej poruszała się w kierunku kielicha. Gdy rozedrgany cień szkła wślizgnął się na rękę, na twarzy pojawił się lekki uśmiech. Mocno uchwycił kielich za podstawę i podniósł do góry. Chwilę trzymał w przechodzącym słońcu, aż wreszcie palcem drugiej dłoni lekko uderzył w krawędź kielicha. Dźwięk, który się pojawił, najpierw zaczął wibrować, a potem jakby zawisł w powietrzu nad jego głową, Spojrzał w górę i wtedy dostrzegł, że z dźwięku powoli zaczynają się tworzyć zaczątki czegoś, co przypominało budowlę. W pierwszej chwili nie mógł odgadnąć kształtu przyszłej budowli. Powoli jednak rosła w oczach i zaczynała przypominać jakby fundamenty rozległego osiedla. Mury nie łączyły się jednak, lecz przeplatały się między sobą na kształt... Tak, to był labirynt. Obraz zaczął wygasać. Na kartce pozostały rysunki otoczone napisami. Teraz dopiero zauważyłem na dole napis, dużo mniejszy od pozostałych: "Świat mima" i numer strony. Ktoś pisał te słowa na kartce w notatniku, wyrwał i włożył do książki.
Może notatnik jest gdzieś tutaj?

Otworzyłem szufladę. Zeschłe liście, kawałki różnych kamieni, porozrzucane fotografie. Zbiór dziwnych przedmiotów do rysowania czy kreślenia. Kartki równo poukładane i zapięte czerwoną szeroką gumą. A jeżeli się pomyliłem słuchając zeschniętych liści? Czy z tego można pewnie wyrokować o początkach podróży? Gdy znajdziesz błyszczącą igłę przekonasz się, że niewiele można o niej powiedzieć. A chciałoby się w każdej znalezionej rzeczy móc odczytać ślad. Nic jednak nie znalazłem.

Za oknem tym czasem zapadł zmierzch. Przez uchylone okno słychać było ciszę ulicy i daleki pomruk uśpionego miasta. W pewnej chwili usłyszałem pisk opon i uderzenie. Wyjrzałem przez okno. Na dole, na chodniku leżał pies. Samochód zahamował nieco dalej, cofnął się, popatrzył na psa i odjechał. Spojrzałem na psa. Z początku wydawało mi się, że jest martwy, lecz po chwili patrzenia znów wydawało mi się, że widzę jak oddycha. Miał białe uszy, a sierść w świetle latarni wydawał się szara. Wokół nie było śladów krwi, a więc wylew był do środka. Leżał tam nie mogąc się ruszyć i oddychał. Chciałem zejść i wziąć go, ale nie wiedziałem jak mu pomóc. Stałem przy oknie, bo nie dawało mi to spokoju. Wyobraziłem sobie siebie leżącego tam na dole na pustej ulicy. Nie mogącego się ruszyć, wypełniony krwią. Słyszałem swój ciężki oddech. Wyobraziłem sobie, to znaczy próbowałem sobie wyobrazić ból, jakiego doznaje. I wtedy, gdy tak leżałem sam w świetle latarni, zobaczyłem wysoko świecące się okno, a w nim człowieka. Pomyślałem sobie - jak by to było dobrze tam stać i patrzeć w dół. I spróbowałem wyobrazić to sobie. Patrzyłem na człowieka, który leżał na chodniku, oddychał, wypełniony krwią i bólem. Nie mogłem tak dłużej stać i patrzeć. Odszedłem, ale za chwilę wróciłem z powrotem. Spojrzałem na ulicę, cichą, uśpioną nocą, w oddali słychać było pomruk miasta. A na chodniku nie było psa.

Na ścianie, oświetlonej słabym światłem ulicznej latarni, wisiał obraz. Pejzaż rozległego portowego miasta widziany z jakiejś wysokiej wieży. Na horyzoncie olbrzymi szkielet budowanego statku. Kadłub przypominał żebra manekina z sali biologii. Nie można było dostrzec z tej perspektywy żadnych szczegółów. Statek górował nad miastem. Tak jakby był jedynym sensem jego istnienia. Obraz przypomniał mi dawny pomysł na cykl grafik. Nic z niego nie wyszło, ale pozostało niewielkie opowiadanie.

Na małej wyspie, niedaleko lądu, patrząc od strony wyspy, mieszkał kupiec. Dom, w którym mieszkał znajdował się na najdalszym cyplu wyspy. Często, więc można było z okna zobaczyć wspaniałe morze. Na horyzoncie przepływały statki. I chociaż żaden z nich nigdy nie przypłynął na wyspę, to każde pojawienie się na horyzoncie, było oczekiwane w wielkim napięciu. Ponieważ dom kupca był najlepszym miejscem do obserwowania horyzontu, wszyscy chcieli być u niego wtedy, gdy kolejny statek przepływał. Widok statku musiał być czymś wyjątkowym, skoro tak bardzo chcieli, pragnęli go zobaczyć. Byliby w stanie zrobić wszystko, by móc brać udział w spotkaniu z nieznanym statkiem. Gromadzili się, złączeni jednym celem, w domu kupca. Jeden cel, lecz myśli mieli różne. Kupiec witał ich serdecznie rozumiejąc ten ogólny zapał. Bo była w tym tajemnica. Każdy chciał to przeżyć, zobaczyć, lecz nikt nie myślał, by wsiąść do łodzi i popłynąć na spotkanie. Kupiec też. Miał przecież sklep i dom. Przyglądał się sobie i innym, za każdym razem tak samo zdumiony. Ludzie przychodzili. Co prawda trzeba było ich jakoś przyjąć, ale możliwość przeżycia przepływającej tajemnicy usuwała zniechęcenie i zmęczenie gośćmi. Po pewnym czasie zauważył jednak, że coraz bardziej drażnią i denerwują go przychodzący ludzie. Zaczął zaniedbywać obowiązki w sklepie. Coraz więcej pojawiało się nie zapełnionych rubryk w księdze. Pewnego wieczoru, gdy siedział przy stole, zobaczył przez okno na horyzoncie migający punkt. Szybko odsunął talerz i wstał. Kapelusz. Palto. Skrzypnęły drzwi. Kiedy zbiegał po schodach, słyszał fale rozbijające się o brzeg. Łódka przypominała falującą ciemną plamę. Wskakując poczuł twardą podłogę. Mocne uderzenia wioseł szybko przesuwały łódź po falach. Dom malał i zlewał się z brzegiem w ciągłą podłużną plamę. Kilka razy odwrócił się, by się upewnić czy płynie w miejsce, w którym dostrzegł punkt. Był już daleko od brzegu, gdy poczuł mocny powiew. Morze zaczęło się burzyć. Coraz częściej wiosło nie trafiało w wodę. A światło wydawało się coraz bliżej. Wydawało mu się, że płynie już bardzo długo. Teraz dopiero zaczął myśleć o tym, co zrobił. Nie! To właściwie go nie interesowało. Chciał znać przyczyny. Szybko stawiał kroki wśród mokrych opadłych myśli. Pnie ciemnych buków lśniły odbijając mokre światło. Droga prowadziła cały czas w górę. Drzewa czepiały się płaszcza, łamały się z suchym trzaskiem. Gdy wyszedł na górę, las się skończył. W dole rzeka. Słońce przebiło chmury rozjaśniając mglisty krajobraz. Wiatr z dużą siłą strącił krople z gałęzi, udając deszcz. Trzy dzikie gęsi odleciały.

Otwieranie drzwi do pokoju i poddanie się uczuciom, które rodzą się przy spotkaniu z cząstkami przeszłości może być oznaką braku wyobraźni. Zaczynam podejrzewać, że wykonałem jakieś przejście przez bramę, za którą jest inny świat. Marzenia, które mnie pociągały zadomowiły się dużo bliżej niż poprzednio. Tak jakbym musiał ratować każdy dzień, dobre i złe chwile. Świadomość tej wiedzy i sytuacji w niczym mi nie pomaga. Uwolnienie od złudnego obrazu szczęścia nie zostało jeszcze dokonane w pełni.
Próbowałem opisać, pamiętaną z czasów Liceum kamienicę, w której mieszkał kolega mojego ojca. Hodowca kanarków i kapelusznik. W tej kamienicy znajdował się jego warsztat. Chodziło o specyficzny klimat, jaki tam panował. Próby okazały się żałosne. Sprawiało mi trudność nie tyle wyszukiwanie odpowiednich słów, co raczej ich łączenie w pewną charakterystyczną całość. Kapelusznik pewnie należy do innej opowieści.

W poszukiwaniu notatnika przeniosłem się na drugi koniec pokoju. Cały rząd stających obok siebie półek. Wypełnione ściśle książkami stały obok kaflowego pieca. Część książek, nie mieszczących się w półkach, była poukładana w równe stosy na samej górze. Sięgały niemal sufitu. Obok pieca stała, lekko pochylona ułożona z książek kolumna. Poruszałem się bardzo powoli, obawiając się lawiny. Jak mógł wyglądać notatnik? Po czym go poznać w tym ogromie podobnych książek? Na dole kartki wyrwanej z notatnika był napis "Świat mima". Może taki tytuł jest na okładce? Świat mima - ciekawe, czy autor był aktorem? A może po prostu mimem? Nie to byłoby za proste! Zacząłem przeglądać grzbiety ułożonych w stosy książek. Zajęło mi to dosyć dużo czasu i wtedy pomyślałem, że jeżeli notatnik posiada taki tytuł to chyba nie będzie on wypisany na okładce. Trzeba szukać innych znaków. Notatnik był często używany, a więc może być zniszczony. Jakiej mógł być wielkości? Może taki by zmieścić się w kieszeni? Czy notatnik schowałbym w stertach książek? Chyba nie. Jeszcze chwilę szukałem wśród zgromadzonych książek. Nic.
"Widziałem pochyloną, obłamaną od podmuchów wiatru sosnę na urwistym brzegu, tuż nad wodą. I dmuchający prosto w twarz wodospadu, mocny jesienny wiatr. I fragmenty pozostawionych w lecie różnych rzeczy przez pasących pasterzy. Przejrzyste powietrze z przestrzenią, co widać góry. Widzę przestrzeń wokoło, a tak ciasno mi w sobie."

Taką notatkę zostawiłem kiedyś w moim szkicowniku. I jeszcze coś. Zanotowałem i to.
"Ten obraz długo nie dawał mi spokoju. Powracał w chwilach zupełnie nieoczekiwanych. Najlepszy był wtedy, gdy nie wołany przez nikogo, siadał cicho i jakby niepozornie trącał zielone źdźbło trawy. Cichy dźwięk, który ledwo można było usłyszeć. Każdy inny dźwięk i każda inna myśl powodowała, że znikał. I wtedy, gdy z wielkim trudem udawało mi się go z powrotem przywołać, wydawał dźwięk, który był fałszywy."

Spojrzałem w kąt pokoju. W rogu na podłodze przywalona zakurzonymi książkami leżała biała tablica. Wydawała mi się zupełnie czysta.. Dotykałem palcami gładkiej powierzchni i w świetle poczęły wyłaniać się wypukłe litery. Było napisane: "Nim mina mima minie, mim mimo mimów minie". Gdy palce doszły do ostatniego "e" wypukłości zaczęły znikać. Pozostała biała czysta tablica.

Można krążyć po wielu orbitach.
Unosić się i opadać.
Czuć siłę przyciągania niewidzialnego środka.
Pragnąć dotknąć ożywczego źródła.
Ale wtedy trzeba się zatrzymać.
Trzeba trwać w miejscu.
W bezruchu.
Wtedy tylko można być.

Wiesław Gdowicz

Katowice 24 grudnia 2002 roku

WSPÓLNOTA

Pokój istnieje tam, gdzie ludzie, którzy by mogli łatwo zostać wrogami, są zamiast tego przyjaciółmi, mocą ofiary, jakie ponieśli by spotkać się na płaszczyźnie wyższej, gdzie istniejące między nimi rozbieżności nie stanowią już źródła konfliktów.

Thomas Merton

Aby uczyć drugiego, trzeba mówić do niego jego językiem. Aby to było możliwe trzeba drugiego słuchać. By móc go słuchać trzeba zapomnieć o sobie, a jest to możliwe tylko wtedy, gdy się drugiego kocha. Nauczyciel (Jezus) jest w każdym z nas. Gdy chcę by był moim nauczycielem, muszę wsłuchiwać się w każde słowo, obserwować każdy gest, przeżywać każde uczucie drugiego człowieka. Czyli ciągłe czuwanie, wsłuchiwanie, reagowanie. To już chyba nie pozwala namyślenie o sobie (zajmowanie się sobą). A więc im bardziej reagujesz (słowo sumujące) na drugiego, tym bardziej nie ma cię w sobie. Po co więc wola, rozum? Rozum kontroluje, czy to co obserwujesz jest zgodne z jego prawami, poza tym jest zajęty "normalnymi" funkcjami. Wola zaś, to ciągłe parcie do przodu, to podtrzymywanie przed upadkiem. By to wszystko było możliwe, musi być miłość. Jeżeli jest tak, jak powiedziano, to ten drugi chroni nas przed nami samymi. Bo ciągłe reagowanie na niego nie pozwala naszym namiętnością się rozwijać. A co dalej? Być może, gdyby do takiej sytuacji doszło, tj. ciągłego reagowania na drugą lub drugie osoby, powstał by jeden organizm. Osoby jakby zanikały na korzyść organizmu. Nie tracą przy tym indywidualności, bo ich reagowanie jest ich. Być może ta sytuacja jest dopiero początkiem "wspólnoty dusz". A może wtedy dopiero dusze mogą komunikować się między sobą? Czyli, aby to było możliwe musi powstać taka sytuacja. Tutaj więc jest chyba moment, w którym wyraźnie może zacząć działać Bóg. Teraz trzeba by ten "organizm" zapomniał o sobie - będąc sobą, nie grzał się własnym ciepłem, lecz zaczął reagować na inne organizmy. Jeżeli tylko, wszystko co tutaj napisano, jest prawdą.

Wiesław Gdowicz

PRZYCZYNA I SKUTEK

Co jest przyczyną ukazania się gwiazdy?
Przyczyną ukazania się gwiazdy jest chęć przekazania wiadomości.

Co je
st (lub kto) przyczyną chęci przekazania wiadomości?
Tą pr
zyczyną jest Bóg. wi poganom o narodzeniu się swojego Syna w taki sposób, by był zrozumiały dla tych do których mówi.

Co jest skutkiem
ukazania się gwiazdy?
Skutkiem ukazania się gwiazdy jest
chęć odnalezienia nowo narodzonego króla.

Co jest treści
ą tej chęci?
Tre
ścią tej chęci jest oddanie pokłonu. Mędrcy nie kierują się więc ciekawością ani w ogóle swoją wolę, lecz pragną by ich wola była zgodna z wolą Boga. Postępowanie Mędrców wydaje się więc niezbyt zgodne z określeniem "poganie". Stąd być może tak wielki szacunek dla nich, który wyraża się w wielkiej literze imienia "Mędrcy ze Wschodu"! myślę, że nie chodzi tutaj tylko i wyłącznie o zasady pisowni.

Co
jest przyczyną przybycia Mędrców do Jerozolimy?
Przyczyną przybycia Mędrców jest odnalezienie Miejsca narodzenia się Jezusa.

Co jest sk
utkiem przybycia Mędrców do Jerozolimy?
Skutkiem przybyc
ia Mędrców jest głos-pytanie.

Co
jest przyczyną pytania?
Przyczyną pytania Mędrców jest pragnienie wypełnienia przez nich woli Boga. I jest to pr
zyczyna bezpośrednia. Przyczyną pośrednią jest chęć oddania pokłonu.

Co jest skutkiem pytania Mędrców?
Skutkiem pytania Mędrców jest przerażenie Heroda i Jerozolimy.

Co jest przyczyn
ą przerażenia Heroda?
Przyczyną pr
zerażenia jest świadomość następującej sytuacji: Bóg pyta poprzez pogan władcę narodu wybranego -Gdzie jest mój Syn nowo narodzony Mesjasz? To tak jakby pytał - Mesjasz wam się narodził, a ty nie wiesz gdzie? Narodził się na twojej ziemi, a ty nie wiesz gdzie?

Co
jest skutkiem przerażenia Heroda?
Skutkiem przerażenia jest poszuk
iwanie miejsca, w którym narodził się Mesjasz.

Co
jest skutkiem poszukiwania miejsca narodzenia się Mesjasza przez Heroda?
Skutkiem jest zebranie tych, któr
zy mogą znać miejsce narodzenia się Mesjasza (arcykapłani i uczeni ludu) i pytanie ich o miejsce.

C
o jest skutkiem pytania przez Heroda o miejsce narodzenia się Mesjasza arcykapłanów i uczonych ludu?
Skutkiem pytania jest wskazanie miejsca narodzenia się
Mesjasza.

Co
jest przyczyną wskazania przez teologów miejsca narodzenia się Mesjasza?
Przyczyną jest napisane przez Proroka Słowo Boże. Miejsce więc narodzenia się Mesjasza jest wskazane przez Proroka poprzez Słowo Boże.

Co jest skutkiem wskazania przez teologów miejsca narodzenia się Mesjasza?
Skutkiem wskazania przez teologów miejsca narodzenia się Mesjasza jest potajemne spotkanie Heroda z Mędrcami w celu uzyskania wiadomości o czasie narodzenia się Mesjasza.

Co jest przyczyną spotkania Heroda z Mędrcami?
Przyczyną spotkania jest, może nie w pełni jeszcze konkretna, planowana reakcja Heroda w stosunku do Jezusa,

Co jest skutkiem spotkania Heroda z Mędrcami?
Skutkiem spotkania jest:
a. uzyskanie przez Heroda informacji o czasie narodzenia się Jezusa
b. przekazanie Mędrcom informacji o miejscu narodzenia się Jezusa
c. nakłanianie Mędrców do donosu, gdy znajdą Jezusa - namowa do wydania Jezusa
d. kłamstwo Heroda jako uzasadnienie donosu

Co jest przyczyną wyruszenia Mędrców do Betlejem?
Przyczyną jest informacja, którą uzyskali od Heroda.

Co jest skutkiem wyruszenia Mędrców do Betlejem?
Skutkiem wyruszenia Mędrców jest pojawienie się gwiazdy.

Co jest
przyczyną pojawienia się gwiazdy?
Przyczyną pojawienia się gwiazdy (a jest to również reakcja na kłamstwo Heroda) jest przekazanie informacji.

Jaka to informacja?
Jestem z wami, idę przed wami, tam gdzie się zatrzymam jest MIEJSCE.

Co "było skutkiem pojawienia się gwiazdy?
Skutkiem pojawienia się gwiazdy była radość.

Co jest przyczyną radości Mędrców?
Przyczyną radości jest wypełnienie woli Boga - chociaż oni mogli tak tego nie nazywać.

Wiesław Gdowicz

OGIEŃ Z DALEKIEGO BETLEJEM

Wydawało mi się, że niosę dawny blask uśmiechu i pamięć drobnych chwil. Wypełniony tajemnicą mijającego czasu dziwiłem się całkiem nowym miejscom. W pustej kaplicy żywy Bóg spoglądał na mnie. Prosiłem o łaskę przebaczenia. Płonący ogień z dalekiego Betlejem zamienił nasze serca. Myślałem, że niosę coś ważnego. Wydawało mi się, że wystarczy nieść. Wydawało mi się, że wystarczy być. Przywieźliśmy ciała. Serca daleko zostały.

Wiesław Gdowicz

NOTATKA ODNALEZIONA

„Zamęczyłam to biedactwo. Prosiłam Go (Boga), modliłam się, zawsze dawał mi to o co Go prosiłam. Nad ranem lekarz krzyczał coś, mówił i położył mnie na stole. Po pewnym czasie było już po wszystkim.”

To historia młodej dziewczyny, a właściwie historia jej miłości, jej rodziny, jej męża. Byli chyba zgranym małżeństwem, chociaż nie wiem tego na pewno. Pobrali się, gdy ona była na pierwszym roku studiów. Studiowała w odległym mieście. I chociaż starała się być jak najczęściej w domu, to jednak długie godziny i dnie musiała przebywać w mieście, gdzie mieściła się uczelnia. Kiedy zaszła w ciążę cieszyli się razem z mężem jakby dziecko było już na świecie. Kochała to maleństwo tak bardzo, że mogła przezwyciężać wszelkie napotkane przeszkody. Niesiona tą miłością postanowiła dojeżdżać codziennie na zajęcia. W ten sposób mogła być w domu. Dwie godziny jazdy pociągiem poświęcała na naukę. Wtedy też rozmawiała ze swoim maleństwem. Wielu ludzi radziło przerwać naukę, wziąć urlop dziekański, ale ona tak była mocna miłością do dziecka, że nie brała tego wcale pod uwagę. I wtedy właśnie rozegrało się to co zawiera notatka, którą zrobiłem zaraz po rozmowie z nią. Poroniła. Nigdy nie miałem takiej rozmowy jak ta. I nigdy też jej nie zapomnę.

Wiesław Gdowicz

Bądź wola Twoja

Wola Twoja - co to znaczy?
Posłuszeństwo komu? Ojcu.
Nie byłem posłuszny, ale czułem, że to co robię ma ojca aprobatę. Gdy dochodziło do awantur z mojego powodu był surowy, często dostawało mi się, lecz powodowało to skutek przeciwny - bardziej utwierdzało mnie w oporze.
Posłuszeństwo komu? Ojcu.
Znakiem Ojca są przykazania - cały Kościół.
Nieposłuszeństwo może być wybaczone, ale tylko wtedy, gdy ja tego chcę. Gdy chcę.
Abym chciał, muszę sobie uświadomić, że coś jest niezgodne ze znakami Ojca.
Aby sobie uświadomić, że coś jest niezgodne ze znakami Ojca muszę te znaki rozumieć.
Aby je rozumieć muszę znaleźć połączenie między słowem, a rzeczywistością, a więc odnaleźć te znaki nie w książce, ale w sobie i otaczającym mnie świecie.
Odnalezienie tych znaków to odnalezienie OJCA.
Bądź wola Twoja.

Wiesław Gdowicz

PYTANIE NA GRANICY

Cykl krótkich myśli zamieszczonych w kolejnych numerach pisma „Być bliżej” od nr 11 do 44

środa 15 listopada 2000

Zadawanie pytań nie jest czymś szczególnie wyjątkowym. Pojawia się wtedy, gdy jest wątpliwość, niepewność czy kwestia do rozwiązania. Pyta się po to, aby otrzymać odpowiedź. Pytania są błahe, to znaczy mało istotne, albo ważne. Proste i złożone. Są pytania, na które podobno nie ma odpowiedzi oraz pytania niewygodne (chyba dla odpowiadającego). Mogą też budzić ciekawość, jak pytanie (nie-pytanie) retoryczne. O wadze pytania decyduje wiele czynników. Można również zastanawiać się dlaczego ktoś pyta. Pytają dzieci i dorośli. Można pytać kogoś lub samego siebie. Ważniejsze chyba jest poszukiwanie odpowiedzi. Ktoś mówił, że dobrze zadane pytanie to połowa odpowiedzi. A przysłowie - Kto pyta nie błądzi. Pytanie jest narzędziem do poznania prawdy to jest uzgodnienia czy coś jest takie a takie.
Zadanie pytania to początek drogi. Drogi do poznania prawdy. To również stwierdzenie jakiejś wątpliwości czy niepewności. Pytania pomagają wyjść z takiego stanu. Można powiedzieć, że poznanie prawdy, końcowy przystanek rozpoczęty zadawaniem pytania, to brak wątpliwości. Może więc warto zadawać pytania?

czwartek 23 listopad 2000

Jaka jest temperatura topienia się miedzi? Przede mną rozległa kraina niewiedzy. To pytanie empiryczne na które mogę odpowiedzieć wykonując doświadczenie. Pytania stoją na granicy wiedzy i niewiedzy. To wysłannicy na teren niewiedzy. Ciekawe kto ich wysyła? Czy to CIEKAWOŚĆ, a może ZDZIWIENIE.
„Dlaczego jest coś, a nie raczej nic? Co to jest życie? - te i tym podobne pytania to pytania filozoficzne. Tak jak przy pytaniach empirycznych, tak i teraz przede mną kraina niewiedzy. Wykonanie jakiego doświadczenia da odpowiedź na pytanie: Co to jest życie? Odpowiedzi na takie pytania nie biorą się z doświadczenia empirycznego.
Czy można stracić sens życia? Odpowiedź nie jest trudna. Natomiast odpowiedź na pytanie: „Czy można odzyskać sens życia?” może wydawać się trudniejsza. Dlaczego?

środa 30 listopad 2000

Tekst przed tygodniem kończył się stwierdzeniem, że istnieje różnica trudności w odpowiedzi na pytania: „Czy można stracić sens życia?” oraz „Czy można odzyskać sens życia?” Zastanawiając się nad odpowiedzią posłuchajmy takiego dowcipu:
Sztygar przed rozpoczęciem mówi do stojących w szeregu górników: „Komu nie chce się pracować, niech wystąpi”. Wszyscy wystąpili oprócz Masztalskiego. „A ty co, Masztalski chcesz pracować?” „Nie” - odpowiada pytany - „Mnie to nawet wystąpić się nie chce.”
Obydwa pytania zawierają to samo pojęcie niezmienne, czyli „sens życia” oraz dwa pojęcia zmienne, czyli „stracić” i „odzyskać”. Stracić i odzyskać rzecz nie jest żadnym problemem. Tyle tylko, że sens życia nie jest rzeczą. A co by było, gdyby był.
Po wyjściu z pociągu stwierdzamy, że zgubiliśmy sens życia. Przeszukujemy wszystkie bagaże i nic. A pociąg dawno już odjechał? Pozostaje nam jeszcze Biuro Rzeczy Znalezionych. Tam przechowuje się znalezione w pociągu rzeczy. W tym również nasz sens życia. Ktoś mógł odnaleźć nasz sens i zanieść do Biura Rzeczy Znalezionych. Tam też możemy go odebrać - odnaleźć. Biuro Rzeczy Znalezionych - Miejsce Sensów Odzyskanych

piątek 8 grudzień 2000

Pomiędzy pierwszymi domami, a kościołem była prosta asfaltowa droga. Kościół stał na niewielkim wzniesieniu, dlatego mówiło się, że idzie się do góry. Idąc na dół - szło się w kierunku domów. Panował tam dziwny zwyczaj. Ludzie idący na przeciw siebie pozdrawiali się pytaniem: „Idziecie?” Odpowiedź: „Idziemy.” Albo: „Gdzie byliście?” Odpowiedź: „Na górze.” to jest w okolicach kościoła lub „Na dole” czyli w okolicach pierwszych domów. Dwa tygodnie temu mówiłem, że pytania stoją na granicy krainy wiedzy i krainy niewiedzy. Ci co pytali - „Idziecie?” oraz „Gdzie byliście?” dobrze znali odpowiedź. Niewątpliwie używali pytań. Ale właściwie to o co pytali? Na granicy pomiędzy jakimi krainami stały te pytania?

poniedziałek 18 grudzień 2000

Pytania mogą stać na granicy pomiędzy ludźmi. (To z poprzedniego tygodnia.) Brak odpowiedzi na tego typu pytania, nie jest brakiem poznania prawdy, lecz lekceważeniem człowieka. Pytania, które nie oczekują odpowiedzi, lecz potwierdzenia. Potwierdzenia, że rozumie się dlaczego pytanie; „Idziecie?” nie jest pozbawione sensu, pomimo tego, że nie spełnia swojej funkcji pytania. Za tydzień (piszę ten tekst 18 grudnia) Boże Narodzenie. Czy ma sens pytanie: „Czy ten mały Jezus, który się narodzi ma jakieś znacznie dla mnie?”. A jeśli ma sens to jaka jest odpowiedź?

piątek 22 grudzień 2000

Może wielu chciałoby być na moim miejscu. Może zastanawiali się co jest za tą granicą. A może, jak grupa młodych przyjaciół w ciepłym majowym słońcu nad brzegiem rzeki, dwadzieścia parę lat temu... wypełniała swoimi marzeniami (jak chmurami) błękitne niebo. Maciek specjalista od historii średniowiecznej, Zdzisek pochłonięty muzyką i elektroniką, nierozłączni Olek i Andrzej najlepsi parodyści naszego uczniowskiego życia i ja maniak astronomii, poezji i sztuki. Dziwne to było popołudnie. Wypełnione marzeniami o dwutysięcznym roku. Szum pobliskiej rzeki ułatwiał nam budowanie przyszłego obrazu. Nie pamiętam dziś jaki to był obraz. Pamiętam rozległość i jego głębię. Intensywność i porywające poczucie wielkości. Od tamtego spotkania na rzeką wiele razy myślałem o tym jaki będzie dwutysięczny rok. Żaden z tych obrazów nie pokrywa się z tym co można już przewidzieć. Za kilka dni kalendarz odsłoni ten obraz. Nie będzie taki jak myśleliśmy. Będzie taki jaki stworzymy, mozolnie stawiając plamę przy plamie, korygując plany i perspektywę. A marzenia? Jak to dobrze, że mogą nadal istnieć

wtorek 3 styczeń 2001

Klasztor w Czernej, pięć kilometrów od Krzeszowic, jest położony na wzgórzu. Do klasztoru prowadzi wygodna droga stromo wznosząc się do głównej bramy. Znajduje się tam Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej, a opiekują się nim Karmelici Bosi. Cały stok pokryty jest pięknymi, prostymi bukami. W jesieni to niemal codziennie zmieniająca się różnymi barwami galeria natury. Wszystkie drzewa, jak to buki, wyrastają prosto z pochylonego stoku. Wśród tych drzew jest jedno, które swoim kształtem odbiega od pozostałych. Musiało wyrastać na wystającym ze stoku kawałku twardej skały. Młode drzewo łatwo pokonało taką przeszkodę wyginając swój pień, tak jakby powtarzało kształt skały. Później przyszły inne utrudnienia. Skała zaczęła się kruszyć, obrastać mchem i innymi roślinami. Drzewo wychylało się jeszcze bardziej wyginając pień. Dużo bardziej doświadczone niż pozostałe. Inne proste, gładkie takie same w swoim kształcie upodobnione do siebie. To co się rzuca w oczy, kiedy wspinamy się na szczyt klasztorny, to dziwnie powykrzywiane drzewo z trudem utrzymujące się na wystającej skalnej półce. To ono właśnie jest najbardziej widoczne i ten widok jakoś w trakcie drogi przypomina ludzki los. Pozostałe - równo sterczące ze stoku upodobnione do siebie to tło dla tego powykręcanego aktora.

wtorek 9 stycznia 2001

Jak opisać ból dwudziestoletniej dziewczyny po śmierci jej ukochanego? Jak opisać absurd śmiertelnego lotu z dziesiątego piętra? I te dziesiątki pytań, wątpliwości - nie zrobionych, a przecież chcianych, dobrych słów. Ból, który przeszywa i nie pozwala nawet na ucieczkę. Cierpliwy Pan czasu delikatnie gładzi czarne włosy dziewczyny.

wtorek 16 stycznia 2001


VIP. To słowo - skrót pochodzi z języka angielskiego. Zostało utworzone z pierwszych liter trzech wyrazów: V - Very; I - Important; P - Person. Co można przetłumaczyć: Bardzo Ważna Osoba. Współcześnie bardzo wiele jest takich słów - skrótów: CD - Compact Disc, PC - Personal Computer itp. Takie skróty nazywamy akronimami czyli słowami utworzonymi z pierwszych liter wyrazów. Nazwa pochodzi z języka greckiego. W okresie prześladowań chrześcijan inny akronim stał się ważny. Było nim słowo „ichthys” czyli „ryba”. To słowo jest złożone z pierwszych liter greckich słów: „Iesous Christos Theou Hyios Soter” czyli „Jezus Chrystus, Boży Syn, Zbawiciel”. Rysunek ryby był więc znakiem rozpoznawczym chrześcijan.
Kiedy można wiedzieć, że Bóg chce bym zrobił to, czy tamto? Czy istnieje taki rodzaj pewności. Wiele osób twierdzi, że tak. Są pewni i dają temu wyraz, że Bóg bardzo konkretnie czegoś chce. Przejawia się to miedzy innymi poprzez chęć dawania świadectwa. Są oni przekonani, że tego rodzaju pewność jest jakimś dobrem, nie tylko dla nich przeznaczonym. Pewnie dlatego są uważani za egzaltowanych miłośników Boga i może nieco mniej poważnie traktowani. Prześladowani chrześcijanie rysowali znak ryby by dać wyraz swojej wierze. Byli przekonani, że narysowany znak jest odpowiedzią na głos Boga. Czy słowo Jezus jest akronimem życia człowieka?

wtorek 23 stycznia 2001

Lęk. Przed niespełnieniem nadziei pokładanych we mnie. Przed zadaniem, które mam wykonać. Przed niezadowoleniem najbliższych. Przed słabością ciała. Przed śmiercią. Lęk. Kiedy jest lęk, nie ma miłości, nie ma zaufania. Jest ciemność.
„Novo millennio ineunte” - Na początku nowego tysiąclecia... tak rozpoczyna list apostolski Ojcieca Świętego, który już na samym początku przenosi nas do sceny z Ewangelii św. Łukasza, w której Jezus skończywszy przemawiać do tłumów z łodzi Szymona, wezwał Apostoła, aby „wypłynął na głębię”. „Duc in altum” - Wypłyń na głębię... to znaczy zaufaj słowu Chrystusa. To znaczy z wdzięcznością wspominaj przeszłość, całym sercem przeżywaj teraźniejszość i ufnie otwieraj się na przeszłość. Wypłyń na głębię - to znaczy nie pozwól samemu sobie trwać w ciemności lęku. Piotr i jego towarzysze zaufali słowu Chrystusa i zarzucili sieci. „Skoro to uczynili (...) zagarnęli (...) wielkie mnóstwo ryb” (Łk 5,6). DUC IN ALTUM.

wtorek 30 stycznia 2001

„Czas wyznacza rytm ludzkiego życia. By czas był naprawdę ludzki musi być skierowany ku jakiemuś celowi. Inaczej człowiek zniknie wraz z oddalającą się przeszłością.”
Te słowa wypowiedział Ojciec Święty podczas pierwszej pielgrzymki do ojczyzny. Od tamtego czasu (1979 rok) minęło prawie dwadzieścia dwa lata. Wtedy, gdy słuchałem tych słów, istnienie jakiegoś celu ku któremu zmierza ludzki, mój, czas wydawało się czymś oczywistym. Nie myślałem o jakimś jednym celu, co raczej o wielu, niezbyt zresztą określonych. Może właśnie dlatego cel jawił się jako swego rodzaju pomieszanie owocu teraźniejszego dnia i przeszłych marzeń-oczekiwań. Nigdy nie zastanawiałem się nad zależnością celu (ku któremu zmierza czas) a „znikaniem” człowieka. Życie z dnia na dzień to życie bez celu, to „znikanie człowieka wraz z oddalającą się przeszłością”.

wtorek 6 lutego 2001

Pisanie w tej rubryce jest niezwykłym doświadczeniem. Niezwykłość ta polega na tym, że nigdy nie jestem pewien, czy tekst, który aktualnie czytacie trafia „w czas”. W czas każdego z was. Przedstawmy sobie taki obraz. Oświetlona scena z jednym aktorem i zaciemniona widownia. Aktor stawia pytania (taki jest tytuł rubryki) siedzącym na widowni ludziom. W teatrze mógłby oczekiwać odpowiedzi. Ja takiej odpowiedzi nie mogę oczekiwać. Dlatego też pytania stawiam w równej mierze wam jak i sobie. Wierzę bowiem, że wspólnotę, którą razem tworzymy kochając tego samego Boga łączy nić, którą przy pewnym wysiłku można dostrzec, a może nawet dotknąć. Dotknięcie jakiegokolwiek miejsca takiej nici (może by ją nazwać ZŁOTĄ NICIĄ) powoduje drganie każdej jej cząstki. Każdy tekst i refleksja nad nim to jakby modlitwa, by dotknięcie nie było ani zbyt gwałtowne, ani zbyt delikatne. Takie, by dźwięk drgającej Złotej Nici doszedł tam, gdzie kończy się tęsknota ludzkiego serca.

wtorek 13 lutego 2001

Ojciec Święty w VII rozdziale encykliki „Fides et ratio” (Wiara i rozum) stwierdza, że jednym z najbardziej znamiennych aspektów obecnej kondycji jest „kryzys sensu”.
Różne teorie próbują rozwiązać problem poszukiwania sensu. Ich wielość pogłębia wątpliwości, czy jest sens pytać o sens. To prowadzi do sceptycyzmu i obojętności, a duch ludzki zostaje opanowany przez taki rodzaj myślenia, w którym nie ma żadnego odniesienia do transcendencji.
Czy więc należy nauczyć się żyć w sytuacji całkowitego braku sensu, pod znakiem tymczasowości i przemijalności? Końcem tego nihilizm i pokusa rozpaczy.
Imago Dei - obraz Boga.
Człowiek nie nosi w sobie obraz Boga.
Człowiek zastał stworzony NA OBRAZ BOGA.
Gdy więc mówi - straciłem sens - być może cofa się przed tajemnicą, która „każe rozumowi przyswoić sobie logikę zdolną obalić mury, w których on sam mógłby się uwięzić.”
Rozdział VII encykliki „Fides et ratio” nosi tytuł: „Potrzeby i zadania chwili obecnej.”

wtorek 20 lutego 2001

Pozostajemy jeszcze w kręgu „Fides et ratio”. W rozdziale drugim Ojciec Święty rozważając naturę mądrości zastanawia się nad wkładem jaki świat biblijny wniósł do „wielkiego skarbca teorii poznania”. Jest nim przeświadczenie, że istnieje jedność pomiędzy poznaniem rozumowym, a poznaniem wiary. „Wiara wyostrza wewnętrzny wzrok i otwiera umysł, pozwalając mu dostrzec w strumieniu wydarzeń czynną obecność Opatrzności.” Swoimi przemyśleniami Izrael zdołał otworzyć rozumowi drogę do tajemnicy. Dzięki objawieniu Bożemu będzie mógł badać głębiny do których rozum nie mógł dotrzeć. Aby najlepiej wyrażać swoją naturę rozum jednak musi przestrzegać pewnych zasad. Zasada pierwsza mówi, że poznanie jest nieustanną wędrówką. Zasada druga, że na tę drogę nie może wejść człowiek, który uważa, że wszystko zawdzięcza swoim osiągnięciom. I zasada trzecia - rozum musi uznać niczym nieograniczoną transcendencję Boga. Nie przestrzeganie tych zasad skazuje człowieka na niepowodzenie. Nie przestrzeganie jakiejkolwiek z nich - dodajmy.

wtorek 27 lutego 2001

Rozum musi przestrzegać pewnych zasad, aby najlepiej wyrażać swoją naturę. Wspominałem o tym w zeszłym tygodniu. Są trzy takie zasady. Druga i trzecia zasada mówiące o pokorze tego, który chce wejść na drogę poznania oraz uznaniu przez niego istnienia Boga - wydają się być oczywiste. Pierwsza zasada natomiast w takim kontekście jest zadziwiająca. Na pierwszy rzut oka. Mówi ona, iż poznanie jest nieustanną wędrówką. Potocznie poznanie kojarzy się z gromadzeniem czegoś. Można powiedzieć, że im bardziej poznajemy to tym więcej mamy. Dla tego, który idzie, nie jest jednak obojętne jakie dźwiga ciężary. Można przypuszczać, że będzie tak wybierał bagaż, aby wziąć to co konieczne. W praktyce jednak wybiera zawsze więcej rzeczy niż to jest potrzebne. Pewnie po pewnym czasie dojdzie do wniosku, że lepiej i szybciej przebywa czekającą go drogę, wtedy gdy niewiele musi dźwigać. Mniejszy bagaż to lepsza podróż. Droga, wędrowanie powodują ograniczenie bagażu do niezbędnego minimum. Ta zasada nie dotyczy tylko materii. Im mniej przywiązany umysł do zgromadzonych stereotypów i niepotrzebnych myśli, tym łatwiej będzie wędrował po drodze poznania. Czy więc poznanie to gromadzenie czegoś? Być może. Ale jak intrygująco, w takim razie, brzmią słowa Jezusa: „Ja Jestem Drogą Prawdą i Życiem”

niedziela 11 marca 2001

Dobry z niego będzie żołnierz? - pyta mnie matka, poprawiając skórzany hełm na głowie swojego syna. Nie, to nie jest relacja z przysięgi wojskowej. Mały chłopiec ubrany w skórzany pancerz, z mieczem przy boku, będzie grał rzymskiego żołnierza. Spektakl, w jakim za chwilę będzie brał udział, może mieć wpływ na jego życie. Jest piątek pierwszego tygodnia Wielkiego Postu. Za chwilę rozpocznie się Droga Krzyżowa dla dzieci. Może będzie wyglądać podobnie jak w innych kościołach. Dla dzieci, które biorą w niej udział i dla ich rodziców będzie ona szczególna. Las rąk wyciąga się w górę, gdy ksiądz Michał pyta, kto będzie dźwigał dzisiaj krzyż. Jeszcze tylko szpaler dziewczynek z palącymi się świecami, które wyznaczą Drogę Jezusa Chrystusa. Milknie gorączkowy gwar, kiedy prawdziwy ciężar krzyża spoczywa na barkach małych chłopców. Trzeba widzieć te twarze i zaciśnięte na drzewie krzyża dłonie. Trzeba widzieć przejęte oczy. Trzeba to widzieć. I dać się pociągnąć. Dać się ośmielić. Dzieci niosą krzyż. To nie jest spektakl. I jeszcze maleńka dziewczynka dotykająca z przejęciem, jako Weronika, białych drzwiczek tabernakulum. Jezus jest tutaj. Jest w tej drodze krzyżowej dzieci odprawianej o godzinie 16.30 jakaś moc, która sprawia, że mam ochotę powiedzieć: „Mistrzu, dobrze, że tu jesteśmy.”

wtorek 20 marca 2001

Czy sąsiedztwo do czegoś zobowiązuje? Czy postępowanie ludzi obok których mieszkam, może być dla mnie źródłem nauki potrzebnej do życia? To, że może być źródłem plotek, wiadomo wszystkim. Ale ja nie o tym. I nie chodzi tu o to, że ktoś może zwrócić mi uwagę, za moje niewłaściwe postępowanie. Może chodzi o słowa, które budują. To też. Myślę o jakimś nienazwanym promieniowaniu, które nie daje się ująć w słowa. No takie COŚ. Mój znajomy, dużo starszy ode mnie człowiek, zawsze wzrusza mnie i jednocześnie onieśmiela. Kiedy tylko się widzimy, on zawsze pierwszy mi się kłania. Już nawet obmyśliłem plan w jaki sposób go wyprzedzić. Ale gdy się spotkamy, znowu on jest pierwszy. I jestem przekonany, że tak samo dzieje się z innymi jego znajomymi. Cieszyć się ze spotkania to jakoś stawać przeciw samotności. Nic mnie nie łączy ze wspomnianym znajomym. Kilka słów wymienionych w rozmowie, jakieś pozdrowienia, trochę o pogodzie. A mimo to czekam na ten jego entuzjazm ze spotkania. Na to COŚ.

wtorek 27 marca 2001

Jeszcze raz wracam do drogi krzyżowej dzieci. Niektóre dzieci czekają na moment w którym ksiądz zapyta kto będzie dźwigał krzyż. Czekają cały tydzień. I potem las rąk wyciągniętych w stronę krzyża. Czy można przez tydzień marzyć o tym by dźwigać krzyż? Czy krzyż może być przedmiotem marzenia, oczekiwania? Niektórzy ludzie swoim życiem pokazują, że można na to pytanie odpowiedzieć pozytywnie. Wydaje się jednak, że taka odpowiedź nie jest czymś częstym. Raczej należało by przyjąć, że większość z nas boi się krzyża. Jeżeli go przyjmuje to po długim okresie niezgody na ten stan. Krzyż pomaga dźwigać nadzieja, że kiedyś będzie lepiej. Entuzjazm dzieci, chcących dźwigać krzyż w trakcie drogi krzyżowej, jest być może wyzwaniem dla ich rodziców i innych dorosłych uczestników piątkowej drogi krzyżowej. Pozwala lepiej odpowiedzieć na pytanie jakie stawia duży plakat przed wejściem do naszego kościoła.

wtorek 3 kwiecień 2001

Panuje nieuzasadnione przekonanie, w myśl którego mówienie o cierpieniu powinno sprawiać cierpienie. Być może wynika to z wiary, że to co w sercu to i na języku. Prawdopodobnie jednak wypływa ze sposobu przyjmowania wyuczonej treści z telewizji. Ten kto mówi o cierpieniu powinien przynajmniej sprawiać wrażenie cierpiącego. W przeciwnym przypadku zostanie wręcz oskarżony o mówienie nieprawdy. Chodzi więc o to, by opis cierpienia był tak zbudowany, aby był cierpieniem. Oczekuje się więc, aby słowo mówione było tym co opisuje. Oczekiwanie, trzeba przyznać, ambitne. Ni mniej ni więcej, aby słowo mówione stało się ciałem. Czy wiara w to, że słowo ludzkie może stwarzać jakąś rzeczywistość nie jest czasem bałwochwalstwem?

środa 18 kwietnia 2001

Przeżycia Wielkiego Piątku mogą być miejscem do którego nie chce się wracać. Kiedy się jednak to przeżywa naprawdę (choroby, trudne doświadczenie) stają się, nie wiedzieć czemu, źródłem siły. Często boję się krzyża, ale jednocześnie wierzę i wiem, że to Pan mnie uratował. Doświadczenie krzyża wypala wnętrze jak skorupę pnia z którego będzie łódź. Kiedy wydaje się, że nie ma się już nic, nagle spostrzegasz, że jest łódź, a w niej Zmartwychwstały. Alleluja!

środa 25 kwietnia 2001

Oczekiwanie. Na lepszą pogodę. Oczekiwanie na to co przed nami. Przekonanie, że to co nastąpi jest lepsze od tego co jest teraz. Nie przeżywa się teraźniejszej chwili, jeżeli oczekuje się, że jest gorsza od tego co po niej nastąpi. „Teraz” ucieka przed „oczekiwaniem”. Trudno przeżyć „teraz”, gdy jest wypełnione ciągłym „potem”. Teraz wypełnione oczekiwaniem to nie prze-życie, to prze-czekanie.

czwartek 10 maja 2001

Dwa cytaty z Encykliki Fides et ratio Jan Pawła II:
„Zdarza się też, że człowiek ucieka wręcz przed prawdą, gdy tylko dostrzeże ją z oddali, gdyż lęka się jej konsekwencji. Nawet wówczas jednak, gdy jej unika, prawda wywiera wpływ na jego życie.”
„Istnieje droga, którą człowiek - jeśli chce - może przemierzyć; jej zaczątek stanowi zdolność rozumu do tego, by wzniósł się ponad to co przygodne i poszybował w stronę nieskończoności.”
Rozchybotany stolik z przykręcanymi nogami był ołtarzem. Mały biały obrus przypięty pluskiewką do blatu. Wiatr czasami jest mocny. Msza Święta odprawiana na szczycie góry. Tak niewiele potrzeba. Kapłan, mały stolik, biały obrus, wino, chleb i kieszonkowy mszał. Nie potrzeba solidnych budowli, skomplikowanych mechanizmów, prądu czy światła. Potrzeba jeszcze czegoś. Trzeba chcieć tam pójść. Wspinanie, pokonywanie trudu wznoszenia się do góry to nasza ofiara złożona Bogu w dniu 3 Maja poświęconym Maryi. Co roku mieszkańcy paru wiosek parafii Jurków niedaleko Mszany Dolnej w Małopolsce wyruszają na stworzoną przez miejscowego proboszcza ścieżkę różańcową. Istnieje droga, jak mówi Ojciec Święty, która pozwala szybować w nieskończoność ponad tym co przygodne. Tak niewiele potrzeba - wiary, że to co przygodne nie jest celem istnienia.

środa 23 maja 2001

Czy rozpamiętywanie dobrych rzeczy uczynionych przez nas w przeszłości jest czymś niewłaściwym? Dla wielu może chyba być źródłem jakiejś otuchy w chwilach zwątpienia w swoją wartość. Obecny czas różnego rodzaju benefisów, jubileuszy pokazuje, że można z przeszłych faktów swego życia zrobić przedmiot kultu. Jednych pamięć dobrych rzeczy ratuje przed zwątpieniem, innych wbija w pychę. Patrzenie wstecz za siebie może nie jest niewłaściwe, ale warto się zastanowić, kto i na kogo patrzy oraz co widzi.
Znane powiedzenie Jezusa: „Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego” Jakub Wujek, polski tłumacz Pisma Świętego tak tłumaczy; „Żaden, który rękę swą przyłożył do pługa, a ogląda się nazad, nie jest sposobny do Królestwa Bożego”.
Oczywiście nie można zapominać o kontekście tego zdania. Jezus mówi o bezwględnym nakazie pójścia za Nim. Pojęcie „za siebie, wstecz, nazad” występuje w Biblii tylko cztery razy. Trzy u Izajasza i raz w Ewangelii wg św. Łukasza, cytowanej przez chwilą.
W księdze Izajasza to pojęcie ma wydźwięk negatywny: (Iz 1,4) Biada ci, narodzie grzeszny, ludu obciążony nieprawością, plemię zbójeckie, dzieci wyrodne! Opuścili Pana, wzgardzili Świętym Izraela, odwrócili się wstecz. (Iz 42,17) Wstecz się odwrócą z wielkim zawstydzeniem ci, którzy w bożkach pokładają ufność, którzy mówią ulanym posągom: "Jesteście bogami naszymi"». (Iz 44,25) Jam jest ten, który niweczy znaki wróżów i wykazuje głupotę wieszczków, wstecz odrzuca mędrców i wiedzę ich czyni głupstwem. W pierwszym i drugim cytacie chodzi o lud Izraela, w trzecim o Boga. W tym kontekście cytat z Łukasza jest szczególny, bo mówi o konkretnym człowieku w taki sposób, że to od niego zależne jest radość i szczęście.
Jezus chce, by ci którzy idą za Nim patrzyli się tylko na Niego. Tylko wtedy będą „sposobni” czyli przygotowani na spotkanie z Nim. Z kim więc spotykamy się rozpamiętując nasze dobre czyny i do czego to spotkanie przygotowuje?

wtorek 29 maja 2001

Niepokój.

Niepokój może zawisnąć na mieszkańcami (2Krn15,5), być w mieście (2Mch 3,14), być wywoływany przez kogoś (2Mch 14,6), wewnętrznym wzburzeniem (Job 20,2). Niepokój można sobie sprawić (Koh 8,3), a duch człowieka może być nim ogarnięty (Dn 7,15) i w końcu można go odczuwać (Mr 6,20).
Niepokój jest różny od przerażenia spowodowanego przez istoty tego świata. Jest różny od zmartwienia, które jest wyrazem szczególnej troski, gdy chodzi o jakąś pracę czy zadanie. Niepokój, w przeciwieństwie do przerażenia czy zmartwienia, zdradza stan wewnętrznego przygnębienia, niepewność w obliczu śmierci lub wobec przyszłości w ogóle.
Uczucie niepokoju możemy odnaleźć w Biblii w miejscach zawierających dwa terminy; to jest „agonia” oraz „aporia”. Termin „agonia” występuje na przykład we fragmencie z 2 księgi Machabejskiej (2 Mch 3, 14 nn): „ Oblężeni znajdują się w agonia co do ostatecznego wyniku walki.” Natomiast „aporia” to moment, w którym serce człowieka załamuje się wobec sytuacji wynikającej z braku jakiegokolwiek rozwiązania np. we fragmencie Oz 13:6-9 „Kiedy ich pasłem, byli nasyceni, lecz w tej sytości unieśli się pychą i o Mnie zapomnieli. Stanę się dla nich jak lew, jak czyhająca na drodze pantera.
Rzucę się na nich jak niedźwiedzica, kiedy straci młode, rozerwę powłokę ich serca, ciała ich pożrą psy, a dziki zwierz rozerwie na strzępy. Wyniszczę ciebie, Izraelu, i kto ci przyjdzie z pomocą?”
Czy może coś pozytywnego wynikać z niepokoju? Wobec przytoczonych wyżej znaczeń - raczej nie. Skąd w takim razie bierze się „twórczy niepokój” - pojęcie używane w języku codziennym i co oznacza? Czy jest tylko przykładem zacierania się ostrości tego pojęcia w języku potocznym, czy wręcz pomylenia pojęć? Czy więc istnieje „twórczy niepokój”, a jeśli tak, to co oznacza? Etymologia słowa „niepokój” jest związana z pojęciem „pokój”. Pokój to światło, niepokój zaś to ciemność. Czy nie z „pokojem” należy raczej wiązać twórczość niż z „niepokojem”?

poniedziałek 18 czerwca 2001

„Słuchaj Izraelu,: Pan jest naszym Bogiem, Panem jedynym. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich sił swoich.”
Ten tekst pochodzi z księgi Powtórzonego Prawa. Jest to również część modlitwy zwanej Szema (czyli z hebrajskiego „Słuchaj”), który każdy Żyd powinien recytować rano i wieczorem. W modlitwie wieczornej Kościoła zwanej Kompletą również czytamy w sobotę ten tekst.
Występujące po sobie słowa: „z całego, z całej, ze wszystkich” wydają się nie pozostawiać miejsca dla niczego innego. Miłować Boga trzeba wszystkim (sercem, duszą, siłą). W jednowymiarowej przestrzeni jedna miłość musi ustępować innej. Przypomina płaski okrągły tort, który jest dzielony jak kawałki do jedzenia. Kawałek dla Boga, kawałek dla męża, kawałek dla dziecka itp. Łatwo w tej przestrzeni porównywać przylegające do siebie kawałki. Łatwo decydować o wielkości każdego, widząc cały „tort miłości”. Wszystko jest jasne i klarowne. Kiedy zaczynamy odmawiać Szema wpadamy w pułapkę paradoksu. Jeżeli cały tort ma być dla Boga, to co zostało dla innych?
„Z całego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich sił swoich”, ale nie z całego umysłu swego. Bo chcieć zrozumieć Boga to zgodzić się na jednowymiarową przestrzeń umysłu. A wtedy nie ma zachwycającej przestrzeni szybującego lotu i dalekich widoków.
A Pan mówi w psalmie 19: „Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk Jego nieboskłon obwieszcza. Dzień dniowi głosi opowieść, a noc nocy przekazuje wiadomość. Nie jest to słowo, nie są to mowy, których by dźwięku nie usłyszano; ich głos się rozchodzi na całą ziemię i aż po krańce świata ich mowy. Tam słońcu namiot wystawił, i ono wychodzi jak oblubieniec ze swej komnaty, weseli się jak olbrzym, co drogę przebiega. Ono wschodzi na krańcu nieba, a jego obieg aż po krańce niebios, i nic się nie schroni przed jego żarem.”

wtorek 4 września 2001

Wspomnienie lata.
Leniwe światło gasnącego dnia powiadamia o sprawach jeszcze nie załatwionych.
Niedziela inaczej brzmi w kotlinie.
Odgłosy dzieci, psów, koników polnych, wsiąkającej wody w gliniastą glebę.
Zielone skosy okolicznych szczytów.
Marzenia o miejscach i chwilach, w których się nie było.
Tępa pamięć dawnych bólów.
Świat jakby w zawieszeniu, a przecież taki sam jak kiedyś.

Wiesław Gdowicz

ŻAŁOSNY INSTRUMENT

Szymonowi

Moja służba rozpoczyna się rano. Przygotowuję się poprzedniego dnia wieczorem. Czytam tekst przeznaczony na dany dzień i staram się go zrozumieć. Później czytam jeszcze raz głośno, by usłyszeć swój głos. Rano przed Mszą Świętą pozostaje mi jeszcze raz przeczytać tekst z lekcjonarza. W zakrystii przed poranną Mszą Świętą jest mało ludzi.

Pewnego razu zauważyłem stającą w kącie starą gitarę. Właściwie nie zwracała na siebie uwagi. Nie umiem grać na gitarze. Kiedyś jednak, czekając na Mszę Świętą postanowiłem spróbować. Palcami szarpałem struny. Gitara jednak nie wydawała żadnego dźwięku. Nie mogłem początkowo w to uwierzyć. Próbowałem kilkakrotnie. I nic. To takie dziwne. Wszystkie struny prawidłowo naciągnięte, pudło nie uszkodzone - a mimo to gdy uderzałem w struny, gitara milczała. Nie mówiłem o tym nikomu. Nie wiedziałem czy uwierzą. Kiedyś jednak któryś z ministrantów wziął gitarę i chciał na niej zagrać. Jakież było jego zdumienie, gdy uderzając w struny nie słyszał dźwięku. Próbował kilka razy, tak jak ja kiedyś, i nic.

Teraz już wszyscy wiedzieli o dziwnej gitarze, która nie wydaje dźwięku. Stała dalej w kącie, a przechodzący obrzucali ją pogardliwym spojrzeniem. Ktoś nawet, przechodząc powiedział: „Żałosny instrument!”. Gitara stała zapomniana w kącie. Już nikogo nie pociągał dziwny instrument.

Pewnego razu, po skończonej Mszy Świętej, gdy już wszyscy wyszli, pakowałem swoje rzeczy. W pewnej chwili doszedł do mnie cichy dźwięk. Nie zwróciłem początkowo na niego uwagi. Zacząłem przysłuchiwać się uważniej i myśleć skąd dochodzi ten dźwięk. Przez okno widziałem duże płatki śniegu pokrywające białym płaszczem plac przed kościołem. Dźwięk trwał nadal. Teraz poznałem cichy dźwięk gitary. Nie mogłem uwierzyć temu co słyszę. Stałem przy oknie, a stąd nie widać gitary w kącie. Ale czy to możliwe?. Przecież to taki żałosny instrument. Podszedłem bliżej. Na srebrnych strunach gitary kolorowy motyl lekko dotykał strun. Motyl tutaj! W zimie! A jednak. Rozchylając barwne skrzydła długimi czułkami badał drogę przed sobą. Dźwięk trwał nadal. Zdumiony stałem nieruchomo wpatrując się w gitarę i motyla. Żałosny instrument śpiewał najpiękniejszą pieśń poruszany delikatnym drżeniem cienkich nóg motyla.

Wiesław Gdowicz
11-24-1997

WYSPA

Na małej wyspie, niedaleko lądu, patrząc od strony wyspy, mieszkał kupiec. Dom, w którym mieszkał znajdował się na najdalszym cyplu wyspy. Często więc można było z okna zobaczyć wspaniałe morze. Na horyzoncie przepływały statki. I chociaż żaden z nich nigdy nie przypłynął na wyspę, to każde pojawienie się na horyzoncie, było oczekiwane w wielkim napięciu. Ponieważ dom kupca był najlepszym miejscem do obserwowania horyzontu, wszyscy chcieli być u niego wtedy, gdy kolejny statek przepływał.

Widok statku musiał być czymś wyjątkowym, skoro tak bardzo chcieli, pragnęli go zobaczyć. Byliby w stanie zrobić wszystko, by móc brać udział w spotkaniu z nieznanym statkiem. Gromadzili się więc w domu kupca złączeni jednym celem. Jeden cel, lecz myśli mieli różne. Kupiec witał ich serdecznie rozumiejąc ten ogólny zapał. Bo była w tym tajemnica. Każdy chciał to przeżyć, zobaczyć, lecz nikt nie myślał, by wsiąść do łodzi i popłynąć na spotkanie. Kupiec też. Miał przecież sklep i dom.

Przyglądał się sobie i innym, za każdym razem tak samo zdumiony. Ludzie przychodzili. Co prawda trzeba było ich jakoś przyjąć, ale możliwość przeżycia przepływającej tajemnicy usuwała zniechęcenie i zmęczenie gośćmi. Po pewnym czasie zauważył jednak, że coraz bardziej drażnią i denerwują go przychodzący ludzie. Zaczął zaniedbywać obowiązki w sklepie. Coraz więcej pojawiało się nie zapełnionych rubryk w księdze.

Pewnego wieczoru, gdy siedział przy stole, zobaczył przez okno na horyzoncie migający punkt. Szybko odsunął talerz i wstał. Kapelusz. Palto. Skrzypnęły drzwi. Kiedy zbiegał po schodach, słyszał fale rozbijające się o brzeg. Łódka przypominała falującą ciemną plamę. Wskakując poczuł twardą podłogę. Mocne uderzenia wioseł szybko przesuwały łódź po falach. Dom malał i zlewał się z brzegiem w ciągłą podłużną plamę. Kilka razy odwrócił się, by się upewnić czy płynie w miejsce, w którym dostrzegł punkt. Był już daleko od brzegu, gdy poczuł mocny powiew. Morze zaczęło się burzyć. Coraz częściej wiosło nie trafiało w wodę. A światło wydawało się coraz bliżej. Wydawało mu się, że płynie już bardzo długo.

Teraz dopiero zaczął myśleć o tym, co zrobił. Nie. To właściwie go nie interesowało. Chciał znać przyczyny. Szybko stawiał kroki wśród mokrych opadłych myśli. Pnie ciemnych buków lśniły odbijając mokre światło. Droga prowadziła cały czas w górę. Drzewa czepiały się płaszcza, łamały się z suchym trzaskiem. Gdy wyszedł na górę, las się skończył. W dole rzeka. Słońce przebiło chmury rozjaśniając mglisty krajobraz. Wiatr z dużą siłą strącił krople z gałęzi, udając deszcz. Trzy dzikie gęsi odleciały.

Wiesław Gdowicz

Dlaczego dzieci lubią kolorowe baloniki

To był chyba czwartek. Chyba tak, nie pamiętam dokładnie. Byłem w domu razem z dziećmi.
Drzwi się otwarły i weszła babcia z pełną torbą zakupów.
-Babciu ! Co kupiłaś dla mnie?
-A dla mnie? Ty musisz być zawsze pierwsza!

W torbie obok grubego cukru i chleba były dwa kolorowe baloniki. Zaczęło się nadmuchiwanie. Początkowo nie szło to zbyt zgrabnie. Baloniki napełnione z wielkim trudem, nikły po chwili, pulsując jak żywe serca. Następnym zaś razem, nie zawiązane w porę, wymykały się z ręki robiąc w powietrzu skomplikowaną spiralę. W końcu udało nam się związać balony i zaczęła się zabawa. Podrzucanie, odbijanie i powolne czekanie aż spadnie. l ten ciągły uśmiech na buziach dzieci. Siedziałem i obserwowałem zabawę z balonikami

l właściwie nie wiem kiedy, zacząłem się zastanawiać, dlaczego dzieci tak lubią balony. Nigdy nie myślałem o tym, ale teraz gdy ten uśmiech ...
Może dlatego , że są kolorowe.
A może dlatego, że naciskane zmieniają kształt.
A może, że podrzucane lekko ulatują do góry i równie lekko spadają. A może dlatego, że są takie ciche.

Ale to wszystko nie dawało odpowiedzi skąd ten uśmiech.
Bo już wtedy zacząłem podejrzewać, że uśmiech jest związany z balonikami. Nie! W ten sposób myśląc nie można dojść do poważnych wniosków. Trzeba było to myślenie jakoś zorganizować. Zacząłem oczywiście od psychologii. To przecież nauka o bodźcach i reakcji na nie. Dość długo to trwało, ale nie przyniosło żadnego efektu. Nie znalazłem w żadnej książce opisu reakcji dziecka na balonik.

Pomyślałem, że może w literaturze znajdę odpowiedź. Pierwsza książka która przyszła mi na myśl to "Kubuś Puchatek" Są tam dwa momenty, które są związane z balonikami. Pierwszy to ten, kiedy zawieszony na baloniku Kubuś na wysokości korony drzewa prosi Krzysia, by ten strzelając w balonik pomógł mu wrócić na ziemię. Ten fragment nie dawał jednak żadnej istotnej dla mnie myśli. Drugi fragment to dzień urodzin Kłapouchego. Nikt nie pamięta o tym i Kłapouchy jest bardzo smutny. Spotyka Prosiaczka i mówi mu o tym. Prosiaczek zawstydzony postanawia dać prezent przyjacielowi i biegnie do domu. Tym prezentem jest nadmuchany czerwony balonik. Wraca również biegiem przez las. Potyka się o wystający korzeń i upada. Gdy leży... ale tu cytat: „Prosiaczek leżał rozważając co się stało. Z początku zdawało mu się, że cały świat wystrzelił w górę. a potem pomyślał , że to tylko Las wystrzelił w górę, a jeszcze potem, że to on, prosiaczek, wystrzelił w górę i jest samotny na księżycu czy gdzie indziej i że już nigdy nie zobaczy ani Krzysia, ani Puchatka, ani Kłapouchego. I nagle pomyślał: Więc dobrze, jeśli nawet jestem na księżycu, nie muszę leżeć grzbietem do góry. Po czym wstał ostrożnie i rozejrzał się wokoło. Ciągle jeszcze był w lesie.-To dziwne - pomyślał - Ciekaw jestem, skąd wziął się ten huk. To chyba nie ja narobiłem takiego hałasu...A gdzie jest mój balonik? I co tu robi koło mnie ta mokra szmatka? To był właśnie balonik ! " W tym fragmencie była myśl, za którą warto by pójść.

Tym czasem w domu zrobiło się cicho. Wszyscy już położyli się spać. Wtedy przypomniałem sobie o balonikach, którymi bawiły się dzieci. Powoli, cicho otworzyłem drzwi do sypialni. Na palcach podszedłem do łóżka. Włożyłem rękę pod poduszkę .Jest. Mam balonik. Równie cicho wyszedłem. Pomyślałem, że może samo nadmuchiwanie balonika coś da. Usiadłem. Dmuchałem powietrze i wypuszczałem. Dmuchałem i wypuszczałem. Za którymś razem... Gdy delikatnie nadmuchiwałem balon poczułem na twarzy jakby maleńkie igiełki. Wypuściłem powietrze. Jeszcze raz spróbowałem i teraz już wyraźnie odczuwałem delikatne igiełki na całej twarzy " A może nadmuchując balon rozpycha się przestrzeń? No to już jest jakaś myśl. I chyba niezła.

Nie mogłem sprawdzić czy to działa na odległość - wszyscy spali. Ale to nic. To wystarczyło. Próbowałem jeszcze gorączkowo kilka razy nadmuchiwać balonik. Wkładałem go między grube książki i dmuchałem. Do wody i dmuchałem. Gniotłem go, podrzucałem, oglądałem z różnych stron. Po tym wszystkim usiadłem i spróbowałem jeszcze raz już spokojnie nadmuchiwać. Nadmuchiwałem powietrze i wypuszczałem powietrze. Nadmuchiwałem powietrze i wypuszczałem. Nadmuchiwałem i wypuszczałem. l ... nic. Nie odczuwałem już delikatnych igiełek. Spróbowałem jeszcze raz.
NIC.

Nazajutrz wstałem z natrętnym pytaniem w głowie :
"Dlaczego dzieci lubią kolorowe baloniki?" Ubrałem się szybko i wyszedłem. Skoro ja nie mogę znaleźć odpowiedzi, może dzieci je znają. I zacząłem pytać dzieci.
-Dlaczego lubisz kolorowe baloniki?
-A bo są kolorowe.
-Dlaczego lubisz kolorowe baloniki?
-bo można je tak podbijać.
-Dlaczego lubisz kolorowe baloniki?
-. ..bo są lekkie.

Żadna z tych odpowiedzi nie dawała się połączyć z tą z '"Puchatka'" i z myślą o przestrzeni. Wracałem zrezygnowany jedną z ulic miasta, obok ogrodu. Koło bramy zobaczyłem polarnego niedźwiedzia, takiego do fotografowania. Może jego zapytam: -Jak Pan myśli dlaczego dzieci lubią kolorowe baloniki? -zapytałem niedźwiedzia. Pysk uniósł się do góry i zsunął na kark po spoconych włosach. Zobaczyłem twarz z nosem sięgającym do brody. To chyba jakaś choroba.-To mu przeszkadza w jedzeniu - pomyślałem.
- TU Pan nie znajdzie odpowiedzi. Gdy mówił, jego nos odbijał się od warg.
Stąd niedaleko już było do rzeki. Bardzo lubię chodzić nad rzekę, a zwłaszcza w to jedno najpiękniejsze miejsce. Gdy dochodziłem, zobaczyłem nad brzegiem małego chłopca. Rozglądnąłem się odruchowo wokoło, szukając jego rodziców. Nie było nikogo. Przyspieszyłem kroku. Chłopiec stał nad brzegiem i wyjmował z rzeki kamienie, które układał na brzegu. Gdy dochodziłem nawet nie spojrzał na mnie.
-Co tu robisz? Gdzie są twoi rodzice?
Popatrzył na mnie jakbym nic nie rozumiał. l układał kamienie dalej.
-Nie boisz się, że mama będzie się martwić?
Znów spojrzał nic nie mówiąc i uśmiechnął się ironicznie. Wyjmował z wody kamienie i układał na nieco wyższym brzegu. To co ułożył trudno mi określić. Coś jakby rysunek może znak.
Spróbowałem jeszcze raz zapytać.
-Co to będzie? Co ta układanka ma oznaczać?
l znowu spojrzenie i ironiczny uśmiech.
Zacząłem powoli rozumieć, że nie należy go pytać o to.
Zapytałem więc:
-Czy mogę Ci pomóc?
-Tak. Jeśli chcesz.
-Chcę.
Podawał kamienie z dołu, ja układałem je na brzegu.
.
Nie wiedziałem jak to robić. On układał kamienie tak jakby wiedział gdzie być powinny. Szybko spróbowałem znaleźć jakiś sposób by je jakoś zorganizować. Ale to naprawdę było trudne. Próbowałem więc dopasowywać wielkości, kształty, kolory, nie starając się układać jakiegoś wyraźnego rysunku. Po pewnym czasie przyszedł do mnie, spojrzał na rysunek z kamieni, niektóre poprzestawiał, inne wyrzucił. I wrócił z powrotem. A ja dalej nie wiedziałem jak te kamienie układać. Rysunek dalej nie był czytelny. Przychodził kilka razy, poprawiał to co zrobiłem. Ze sposobu w jaki to robił zaczynałem powoli domyślać się zasady. Kiedy podawał mi kamienie wydawało mi się, że udaje się ułożyć kamienie na właściwym miejscu. Gdy wyszedł na brzeg po raz któryś, postanowiłem sprawdzić moje domysły. Wziąłem jeden z kamieni leżących koło moich stóp i wrzuciłem do wody. Stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Wskoczył szybko do wody i wyszukał ten kamień. Był charakterystyczny, rozcięty na pół z ostrą krawędzią.
-Dlaczego TO zrobiłeś?
-No, przecież to zwykły kamień.
-To jest noga.
Jeszcze raz zeszedł nad brzeg i podawał mi kamienie.
Wydawało mi się, że skończył.
Wyszedł z powrotem na brzeg, spojrzał na rysunek a potem na mnie i powiedział:
-Czy chcesz sobie zabrać jakiś kamień? STĄD!
-Chcę.
-To wybierz sobie.
Sięgnąłem po kamień leżący mniej więcej w środku całego rysunku.
Był niewielki, nie różnił się niczym specjalnym od pozostałych.
Kiedy go dotknąłem był ciepły.
-Dlaczego wybrałeś ten kamień?
-To to jest SERCE Królowej.

Wiesław Gdowicz

CO TO BYŁO?

Myśl z trudem wciska się w słowo. Porozrzucana po olbrzymiej przestrzeni nie chce lub nie ma ochoty dać się wtłoczyć w słowa. Trzeba wysiłku, by zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Czy słowa konkretyzują myśl? Na pewno. Ale to jeszcze nie wszystko, bo z konkretyzacją jest związane wiele innych zagadnień, które też domagają się wyjaśnień. Każde moje działanie jest moralnym działaniem o jakimś znaku - dodatnim lub ujemnym. Gdy jest dodatnie zachodzi niebezpieczeństwo samouwielbienia, gdy zaś ujemne, ocena przesuwa się jeszcze bardziej w tym kierunku. Jak zachować równowagę? Kiedy sympatia okazywana komuś staje się pasożytem tego człowieka?

Myśl wybucha. Gdy ją zostawić po takim wybuchu, będzie błądzić i szukać. Gdy nie wejdzie w słowo, czynność czy wizje - szuka innego wyjścia. Raz powołana do życia, nie chce dać się unicestwić. Zrobi wszystko by być w jakiejkolwiek postaci. Wzburzone morze nie chce się uspokoić, przywołuje obrazy różnych sytuacji, domaga się ode mnie oceny. Czy to było dobre? Czy to słowo było właściwe? Więc w każdej chwili czuwanie, czuwanie wsłuchiwanie w bicie Jego serca. Nie w moje. Moje serce bije, bo On tak chce. Spróbuj to zrozumieć. Bo On tak chce.

Myśl wypływa, wyłania się, czy jak to nazwiemy, z moją czy bez mojej pomocy. Ja tą myśl widzę. Wydaje mi się, że jest moja. Tak jak mój jest długopis, którym piszę. Ja za nią odpowiadam, nawet wtedy, gdy mam wrażenie, że nie za moją sprawą się stała. Za tą myślą, za nimi wszystkimi jest kraina, o której nic nie mogę powiedzieć, ale mówię, że jest. Nie wiem co pozwala mi tak mówić. Jest i już. Tam toczą boje różne obłoki, białe, czerwone i jakieś tam. Może myśl jest wynikiem tych walk? To jest głębia myśli. Rozciąga się w jakiejś wewnętrznej przestrzeni. Nie ma możliwości jej uchwycenia. Nie wiem co decyduje o wyniku tych walk? Ja? Ja racjonalne chyba nie , ale jakieś ja tam jednak jest.

Tam zjazd jest łagodny. Miękko i biało. Światło bezbarwne oświetla wszystko bez uprzywilejowanych punktów. Miejsca na górze już zajęte. W równych rzędach siedzą. Kto? Nie widzę. Wpatruję się silniej. Nie ma głosu. Jak świat mima, tak dotykalny i tak daleki. Coś się dzieje. Poruszenie. Tłum na dole woła podnosząc ręce. Ale jedni drugich nie widzą. Jest niebieskosrebrno. Mały człowiek upadł. Obraca głowę zagarniając piasek - oczy dostrzegły tylko cień olbrzyma. On się nie boi. Wstaje. Ręce zostawiają ślad na piasku. Strzepuje resztę. Wyciera ręce o płaszcz. Obraca się. Słyszy bicie serca - słyszy całym sobą. Klęka - jest spokojny. Tłum się rusza. Dlaczego? To się im nie podoba. Oni się boją. Ciemność wypływa z jamy. Jest czerwona. Obraz powoli się zamazuje, trudno coś zobaczyć. To wszystko tak nieokreślone. Mój głos szepta, nakłada się na obraz, chyba go fałszuje. Powoli gaśnie przestrzeń. To już chyba koniec. Dzięki Ci jeśli to Twoje światło. Co to było?

Na stole przede mną stają butelki po mleku, wypełnione wodą. Ścianki pokryte bąbelkami powietrza. Butelki przytulone do ściany. Przed nimi popielniczka, obok nóż i na spodeczku cytryna. Mój cień częściowo przykrywa tę kartkę. A długopis coraz częściej się myli, skreśla żle postawione słowa. Światło niknie. Czuję tylko ucisk w żołądku. Co to było? Budzik odmierza czas. Tam śpią moje dzieci, żona, babcia, dziadek, nie zapalona choinka, a w wersalce prezenty, które aniołek przyniesie jutro. Już jest dzień wigilijny. Napięcie opadło, ale coś zostało tak jak kiedyś, czystość źródła, krystaliczny strumień i tęsknota - być tak cały czas. Obok moczy się indyk w soli - podobno to dobry sposób na mięso indyka, gdy jest karmiony mączką rybną. Kryształ schodzi coraz głębiej, jest już ledwo widoczny. Dziś się Bóg narodzi. Da światło. Czy też dla mnie?

UTKANY W GŁĘBI ZIEMI

Medytacje nad tekstem Ps 139, 15.

1 Kierownikowi chóru. Dawidowy. Psalm. Panie, przenikasz i znasz mnie,
2 Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły,
3 widzisz moje działanie i mój spoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane.
4 Choć jeszcze nie ma słowa na języku: Ty, Panie, już znasz je w całości.
5 Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę.
6 Zbyt dziwna jest dla mnie Twa wiedza, zbyt wzniosła: nie mogę jej pojąć.
7 Gdzież się oddalę przed Twoim duchem? Gdzie ucieknę od Twego oblicza?
8 Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę.
9 Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza:
10 tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mię Twoja prawica.
11 Jeśli powiem: Niech mię przynajmniej ciemności okryją i noc mnie otoczy jak światło:
12 sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje: .
13 Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.
14 Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją duszę,
15 nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi.
16 Oczy Twoje widziały me czyny i wszystkie są spisane w Twej księdze; dni określone zostały, chociaż żaden z nich [jeszcze] nie nastał.
17 Jak nieocenione są dla mnie myśli Twe, Boże, jak jest ogromna ich ilość!
18 Gdybym je przeliczył, więcej ich niż piasku; gdybym doszedł do końca, jeszcze jestem z Tobą.
19 O Boże, obyś zgładził bezbożnego, niech krwawi mężowie idą precz ode mnie!
20 Oni przeciw Tobie zmawiają się podstępnie, za nic mają Twoje myśli.
21 Panie, czyż nie mam nienawidzić tych, co nienawidzą Ciebie, oraz nie brzydzić się tymi, co przeciw Tobie powstają?
22 Nienawidzę ich pełnią nienawiści; stali się moimi wrogami.
23 Zbadaj mnie, Boże, i poznaj me serce; doświadcz i poznaj moje troski,
24 i zobacz, czy jestem na drodze nieprawej, a skieruj mnie na drogę odwieczną!



Biblia Poznańska:
„Moje kości nie byłe zakryte przed Tobą, choć byłem stworzony w ukryciu, ukształtowany w głębokościach ziemi.”

(komentarz; Bóg, który formuje ciało ludzkie, jest porównany do tkacza zdobiącego tkaninę)

Biblia Tysiąclecia:
„nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi.”

(komentarz; „Istota” - hebr. dosł. „kości”, uważane za istotną część jednolitej struktury człowieka; „ziemi” jako pramatki: Hi 1,21; Syr 40,1).

Biblia Romaniuk:
„Gdy zostałem ukształtowany w ciemnościach, cudownie utkany w ciemnościach ziemi, wszystkie moje członki były Ci już znane”.

Biblia Towarzystwo Biblijne:
„Żadna kość moja nie była ukryta przed tobą, choć powstałem w ukryciu, utkany w głębiach ziemi”.

Księga Psalmów ks. S. Łach:
„Nie była zakryta żadna kość przed Tobą, kiedy formowałem się w skrytości, i gdy tworzyłeś mnie w głębi ziemi”.

(komentarz; Psalmista mówi o tym, że nie były zakryte przed Bogiem jego kości, tj. całe jego jestestwo, które tworzył w głębi ziemi, tj. w łonie macierzyńskim , czyli w skrytości ciała matczynego, wywodzącego się z ziemi, jak i pierwszy mężczyzna.)

„Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.”
„nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi.”


Obraz jaki pojawia się przed naszymi oczami po przeczytaniu tego fragmentu, to widok Boga przyglądającemu się powstaniu człowieka. Powstanie człowieka dokonuje się jakby w dwóch miejscach tj. w łonie matki oraz we wnętrzu ziemi. Czy oznacza to, że człowiek powstaje w dwóch miejscach jednocześnie? Takie tłumaczenie jest może zbyt literalne, ale trzeba przyznać, że jest intrygujące. Może to być wynikiem swoistego dualizmu w rozumieniu pojęcia duszy. Ciało człowieka powstało z ziemi i do niej musi wrócić, zaś jego dusza pochodzi od Boga i powróci do Niego. Wszystkie tłumaczenia tego fragmentu zamieszczone powyżej zawierają obraz głębi ziemi. Niezależnie od tego jak będziemy rozumieli to swoiste rozdwojenie, nie można zaprzeczyć, że człowiek powstaje, w myśl psalmisty, „w środku (we wnętrzu) ziemi”. Środek jest uprzywilejowanym miejscem każdej rzeczy. Można by powiedzieć, że od środka zależy całość. Trudno sobie wyobrazić na przykład kulę z dwoma środkami. Chyba nie byłaby to już kula. Jeśli tak, to bycie w środku, to bycie najbliżej istoty. A cóż dopiero być utworzonym w środku.

Wiesław Gdowicz

Mysteria Lucis

Ojciec Święty pisze w Liście apostolskim „Rosarium Virginis Mariae: „Oto bowiem na kanwie słów Pozdrowienia Anielskiego (Ave Maria) przesuwają się przed oczyma naszej duszy główne momenty z życia Jezusa Chrystusa.” - przypominając słowa wypowiedziane dwadzieścia cztery lata temu, 29 października 1978 roku. Główne momenty układają się w całokształt tajemnic radosnych, bolesnych i chwalebnych. „Jakbyśmy obcowali z Panem Jezusem poprzez - można powiedzieć - serce Jego Matki”. Do tajemnic już istniejących zostały dodane nowe tajemnice zwane „Mysteria lucis” - tajemnice świetliste lub tajemnice pełne światłości. Ojciec Święty zwraca uwagę na ważny moment w odmawianiu różańca: „Centrum Zdrowaś Maryjo, poniekąd zwornikiem między jego pierwszą a drugą częścią, jest imię Jezus. Czasami, przy pośpiesznym odmawianiu, to centrum uchodzi uwagi, a wraz z nim również nawiązanie do misterium Chrystusa, które jest kontemplowane. Ale to właśnie akcent, jaki kładzie się na imieniu Jezus i na Jego misterium, znamionuje znaczące i owocne odmawianie różańca.” Propozycje dopowiedzeń dotyczących tajemnic światła są miejscem osobistej refleksji i tak należy potraktować te przedstawione poniżej.

Tajemnica 1
Chrzest w Jordanie
(Mt 3, 13-17)

Zdrowaś Maryjo, łaski pełna Pan z Tobą błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc Twojego łona, Jezus,
..., niewinny, który czyni siebie grzechem za nas
..., nad którym otwierają się niebiosa
..., na którego zstępuje Duch Święty, by powołać Go do przyszłej misji
..., który słyszy głos Ojca, który ogłasza Go Synem Umiłowanym

Tajemnica 2
Objawienie siebie na weselu w Kanie.
(J 2,1-12)

Zdrowaś Maryjo, łaski pełna Pan z Tobą błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc Twojego łona, Jezus,
..., który przemienia wodę w wino
..., który otwiera serca uczniów na wiarę

Tajemnica 3
Głoszenie Królestwa Bożego i wezwanie do nawrócenia.
(Mk 1, 15; Mk 2, 3-13; Łk 7, 47-48)

Zdrowaś Maryjo, łaski pełna Pan z Tobą błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc Twojego łona, Jezus,
..., który głosi nadejście Królestwa Bożego
..., który wzywa do nawrócenia
..., który odpuszcza grzechy tym, którzy zbliżają się do Niego z ufnością
..., który zapoczątkowuje tajemnicę Miłosierdzia

Tajemnica 4
Przemienienie na górze Tabor.
(Łk 9, 28-36)

Zdrowaś Maryjo, łaski pełna Pan z Tobą błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc Twojego łona, Jezus,
..., który przemienia się wobec uczniów
..., który pozwala kontemplować swoje Oblicze
..., który jest ikoną kontemplacji
..., który otwiera nas na przyjęcie tajemnicy Trójcy Przenajświętszej
..., który przygotowuje nas do swojej męki

Tajemnica 5
Ustanowienie Eucharystii, będącej sakramentalnym misterium paschalnym.
(Mt 26, 26-30; Mk 14, 22-25; Łk 22, 19-20; 1 Kor 11, 23-26)

Zdrowaś Maryjo, łaski pełna Pan z Tobą błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc Twojego łona, Jezus,

..., który ustanawia dla nas Eucharystię
..., który pod postaciami chleba i wina staje się pokarmem
..., który daje siebie aż do końca
..., który daje świadectwo miłości do ludzi
..., który składa siebie samego w ofierze dla zbawienia ludzi

Wiesław Gdowicz

CO TO ZNACZY CZCIĆ MARYJĘ W OBRAZIE JASNOGÓRSKIM

Wykład w KIK -u wtorek 2.12.1997 Parafia Podwyższenia Krzyża Świętego i Matki Bożej Uzdrowienia Chorych w Katowicach.

CZĘŚĆ I

Obraz
1. Przedmiot obrazu.
A. Obraz jako rzecz
a. Sposób wykonania
B. Treść obrazu
a. Co jest na obrazie i do czego odsyła.
2. Porównanie obrazu A. Modiglianiego i obrazów Matki Bożej.

CZĘŚĆ II

Cześć
1. Wiara Maryi.
2. Pośrednictwo Maryi.
3. Totus Tuus.

PRZYCHODZI MI STANĄĆ przed Państwem w sytuacji szczególnej. Za kilka dni w naszej parafii będziemy przeżywać peregrynacje Obrazu Jasnogórskiego. Maryja w kopii Obrazu Jasnogórskiego nawiedzi nasz Kościół. Szczególność mojej sytuacji polega więc na tym, że mam w tym wykładzie określić, co to znaczy czcić Maryję w Obrazie Jasnogórskim. Mam więc jakby iść przed Maryją z takim wyjaśnieniem. Nie jest to zadanie łatwe i pewnie nie byłbym w stanie sam sobie z nim poradzić. I dlatego potrzebowałem pomocy. Taka pomoc nadeszła od Ojca Świętego w encyklice ”Redemptoris Mater", ze świadectw ludzi opisujących swoje spotkania z Maryją i z tradycji będącej zapisem losów Obrazu Jasnogórskiego.

Plan wykładu został określony tytułem: Co to znaczy czcić Maryję w Obrazie Jasnogórskim.
Pytanie można podzielić na trzy części:
Część 1. Co to znaczy, a więc poszukiwanie znaczenia czy też sensu.
Część 2. Czcić Maryję, czyli dlaczego Maryi należy się cześć.
Część 3. Obraz.


W tym co będę mówił, kolejność będzie odwrotna. Najpierw więc powiem co to jest obraz i co się dzieje, gdy patrzymy na obraz. Potem spróbuję odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego czcimy Maryję?, a następnie podsumowując całość zatrzymam się na znaczeniu czci Maryi w Obrazie Jasnogórskim.
Spotykamy się na początku Adwentu, czyli okresu w którym w sposób szczególny nasza uwaga skupia się na Maryi W liturgii Adwentu rokrocznie znajduje odzwierciedlenie, Jej poprzedzanie przyjścia Chrystusa.


PRZEDMIOTEM NASZEGO ZAINTERESOWANIA JEST OBRAZ. W potocznym sensie używamy tego określenia, gdy chcemy mówić o rzeczy, której tylko pewne cechy widzimy, nie widząc jej samej. I wtedy mówimy o obrazie danej rzeczy. Stąd też widząc obraz czegoś lub kogoś, poszukujemy poprzez porównanie, wspólnych części. To porównanie pozwala nam stwierdzić, czy widziany przez nas obraz posiada jakieś podobieństwo, z tym czego jest obrazem. Znajdziemy się w komfortowej sytuacji wtedy, gdy oprócz widzianego obrazu, możemy widzieć rzeczywistość, która była modelem dla tego, który ją malował. Częściej jednak obcujemy z obrazami, których autorzy dawno już nie żyją, a rzeczywistość, którą widzieli, ma inny kształt. W takiej sytuacji nie jesteśmy w stanie dokonać porównania pomiędzy obrazem, a tym co widział tworzący ten obraz. Wówczas pozostaje nam widziany obraz jako materialna rzecz.
Zwolnieni jakby, z konieczności poszukiwania podobieństw pomiędzy obrazem a rzeczywistością, możemy właśnie teraz, doświadczyć tego czym jest obraz. Obraz, używając pewnego skrótu, jest czymś złożonym z dwóch jakby części: materialnej i niematerialnej. Materia w tym przypadku to fakt istnienia obrazu w takiej a nie innej postaci np. namalowanego płótna, deski czy kartki papieru. Niematerialna część obrazu to będzie to wszystko co wypływa ze spotkania z materialnym obrazem np. uczucia rodzące się pod wpływem oglądanego obrazu. W tej części niematerialnej mieścić się będzie również to na co wskazuje obraz to znaczy, co poprzez ten obraz widzimy.
Przykład. Portrety, które Państwo widzicie to płótna włoskiego malarza Amadeo Modiglianiego. Większość prac, które zrobił to właśnie portrety. Zmarł w 1920 roku i nawet gdyby jeszcze żyli ci, którzy mu pozowali to i tak ich wygląd odbiegałby w znaczny sposób od tego, co widać na obrazach. Nie można więc powiedzieć, czy te osoby tak wyglądały. Pozostaje nam portret, który poniekąd zastępuje rzeczywiste osoby. Możemy więc mówić o tych osobach, ale tylko na podstawie oglądanego obrazu.
Zatrzymamy się teraz na materialnym fakcie istnienia obrazu. Obserwując dany obraz zastanawiamy się nad sposobem jego powstania czyli w jaki sposób obraz został namalowany. Chodzi tutaj o to czy jest malowany tak, że nie widać śladu pędzla, czy też przeciwnie, użyte narzędzie zostawiło ślad. Czy użyte kolory są czyste i nasycone, czy też nie. Czy powierzchnie na obrazie są gładkie czy też posiadają fakturę. itp. Pewnie też ważne jest czy obraz przez nas widziany jest namalowany na płótnie czy na desce czy na papierze. To wszystko jednak nie może przesłaniać tego na co wskazuje obraz czyli co widzimy na obrazie.
Chodziłoby więc teraz o treść obrazu. Co jest treścią obrazu? Treścią obrazu jest to, co na tym obrazie możemy zobaczyć. Podkreślenia wymaga słowo: ”na". Do treści obrazu dołącza się jeszcze to, na co wskazuje obraz czyli do jakiej rzeczywistości nas odsyła. To uproszczone wyjaśnienie czym jest treść obrazu, musi na razie nam wystarczyć.

Spróbujmy teraz dokonać podsumowania tego co powiedziano na temat obrazu. Dokonamy tego poprzez porównanie obrazów malowanych przez Modiglianiego, z obrazami różnych twórców , a przedstawiających Matkę Bożą. Porównanie takie może wydawać się karkołomne z wielu względów. Po pierwsze dlatego, że Modigliani malował swoje płótna na początku naszego wieku, natomiast obrazy Matki Bożej pochodzą z początków pierwszego tysiąclecia. Obrazy Modiglianiego nie wiszą w kościołach, tamte zaś są obiektem kultu. Trzeba jednak pamiętać, w jakim celu chcemy dokonać takiego porównania. Chcemy bowiem dowiedzieć się, w czym tkwi różnica między tymi obrazami.
Patrząc na portret dziewczynki malowany przez Modiglianiego, nie możemy nie dostrzec, chociażby takich rzeczy jak: kolor włosów, ich ułożenie, to czy jest to postać wdziana w całości, czy powierzchnie na obrazie są gładkie, jak jest ubrana itp. Dostrzeżemy pewnie zbyt duże oczy, wydłużony nos, zbyt wąskie ramiona i na wpół otwarte usta. Przy dokładniejszej analizie zauważymy ciemne linie otaczające duże powierzchnie koloru. Wszystkie te elementy budują, jak już wspomniano, treść obrazu. Pozostaje jeszcze określenie, tego do czego odnosi nas ten obraz. Matka, która straciła swoją dziesięcioletnią córkę, a której podobieństwo jakoś odnajduje w tym obrazie, będzie pod jego wpływem odszukiwać w swojej pamięci chwile szczególnie dla niej ważne. Innych odnosi ten obraz do tych rejonów pamięci, w których podobne twarze się znajdują. Można więc powiedzieć, że we wszystkich przypadkach obraz ten odnosi nas do jakiejś określonej rzeczywistości.
Taką samą analizę możemy przeprowadzić oglądając obrazy Matki Bożej. Różnica polegać będzie na tym, do czego odnoszą nas te przedstawienia. Obrazy uznawane za święte odnoszą nas do przestrzeni nadprzyrodzonej. Na zasadzie podobieństwa można powiedzieć, że obrazy nie święte odnoszą nas do przestrzeni przyrodzonej.
Starszy człowiek pisze: (...) Gdy wpatrywałam się w tę piękną twarz, wydawało mi się, że Maryja uśmiecha się do mnie i mówi: ”miej zawsze serce dobre i wierne”(...) i jeszcze młoda kobieta, która jak sądzi zmarnowała życie: (...) Wtedy tłum nie był ani większy, ani mniejszy niż zwykle, nie podeszłam bliżej, bo przecież nie będę się przez nich przepychać (...) uklękłam na chwilę w drzwiach do kaplicy. I tam, w tym dość odległym miejscu, z ciemnego obrazu, oczyma prawie stamtąd niedostrzegalnymi, Ona na mnie spojrzała.. To było niesamowite, wyrzut i bezbrzeżny żal, szło o te zmarnowane tak blisko Niej lata Było mi tak, jakbym w ostatniej chwili, gdzieś na zawsze odjeżdżając, dostrzegła nagle zaniedbaną przeze mnie Matkę i jakby już niczego nie można było naprawić (...) Poczucie utraty, zaprzepaszczonej szansy, podeptanych łask. Tak wtedy czułam i płakałam, tak samo jak te wszystkie kobiety koło mnie i ten mój płacz był dla mnie zaskoczeniem (...) i spojrzenie dziecka: (...) Gdy zacząłem chodzić do kościoła jeszcze jako dziecko, to interesowała mnie tylko Matka Boska, która w obrazie wysoko zawieszonym była czymś bardzo ciekawym. Smutna jej postać, z drobną twarzyczką zawsze urzekała mnie swoją osobą (...) i na koniec fragment szesnastowiecznego tekstu: (...) Gdy przeto to jeden z dwóch Rusinów, imieniem Lew, wiary i religii tychże a mianowicie Rusinów - a był on jednym z carskich żołnierzy, od dni swojej młodości pełniąc różne rodzaje służb i obowiązków, miły cesarzowi Konstantynowi w żarliwości serca zapłonął ogromną miłością i zapragnął tę tablicę wybłagać dla siebie u wspomnianego cesarza Konstantyna, zamiast wielkich wynagrodzeń zanosząc doń prośby z największą gorliwością i w różny sposób, nawet obficie łzy lejąc, które płynęły z jego wewnętrznego uczucia (...)
Tym co łączy te relacje, jest wydarzenie otwarcia się przed tymi ludźmi, przestrzeni do tej pory nie znanej. Wydarzenie to musi być w istocie czymś wyjątkowym skoro wywołuje takie niecodzienne reakcje. Ojciec Benoit Standaert, benedyktyn, profesor biblistyki w rzymskim kolegium monastycznym San Anselmo, tak pisze we wstępie swoich rozważań o ikonie Trójcy Rublowa: ”Ikona jest oknem, które otwiera się na Boga. Jest jak witraż, w którym możemy podziwiać słońce bez zagrożenia dla oka. W tradycji bizantyjskiej ikona jest sztuką świętą, ponieważ tworzy przestrzeń, w której można spotkać się z Bogiem. W tym sensie ikona jest jakby sakramentem. Ten, kto, odcinając się od świata przez post i modlitwę, maluje ikonę, oddaje to, co można pojąć ze wspaniałości Boga. Dokonuje się nowe stworzenie. Zbliżyć się do ikony i przyjąć z niej właściwe jej przesłanie może jedynie ten, kto urzeczywistnia ów nowy klimat duchowy, który był jej właściwy od samego początku. To, co zostało wykonane wśród wyrzeczeń, w milczeniu i modlitwie, zostanie dobrze zrozumiane tylko w takiej samej atmosferze”.

To środek naszych rozważań. Dowiadujemy się bowiem jaka jest dyspozycja wewnętrzna tego, który maluje święty obraz oraz tego, który ten obraz ogląda. Czy jest możliwe dowiedzieć się, co dzieje się w sercu twórcy? Zadanie może i trudne, ale nie niemożliwe. Posłuchajmy: ”Kiedy znalazłem się w Krakowie na Dębnikach, wszedłem w krąg 'Żywego Różańca' w parafii salezjańskiej, co było związane ze szczególnym nabożeństwem do Maryi Wspomożycielki Wiernych. Na Dębnikach w okresie, w którym krystalizowała się sprawa mojego powołania kapłańskiego, a także pod wpływem osoby Jana Tyranowskiego, mój sposób pojmowania nabożeństwa do Matki Bożej uległ pewnej przebudowie. O ile dawniej byłem przekonany, że Maryja prowadzi nas do Chrystusa, to w tym okresie zacząłem rozumieć, że również i Chrystus prowadzi nas do swojej Matki. Był taki moment, kiedy nawet poniekąd zakwestionowałem swoją pobożność maryjną uważając, ze posiada ona w sposób przesadny pierwszeństwo przed nabożeństwem do samego Chrystusa. Muszę przyznać, że wówczas z pomocą przyszła mi książeczka św. Ludwika Marii Grignion de Montfort, nosząca tytuł: 'Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny'. W książeczce tej znalazłem poniekąd gotową odpowiedź na moje pytania. Tak, Maryja nas przybliża do Chrystusa, prowadzi nas do Niego, ale pod warunkiem, że przeżyjemy Jej tajemnicę w Chrystusie. (...) Autor jest teologiem wielkiej klasy. Jego myśl mariologiczna zakorzeniona jest w tajemnicy trynitarnej oraz prawdzie o Wcieleniu Słowa Bożego. Zrozumiałem wówczas, dlaczego Kościół trzy razy w ciągu dnia odmawia ”Anioł Pański", zrozumiałem też, jak bardzo kluczowe są słowa tej modlitwy: ”Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi i poczęła z Ducha Świętego...Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego... A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas...”Istotnie słowa kluczowe! Wyrażają one zasadniczą treść największego wydarzenia jakie dokonało się w dziejach ludzkości.”
Człowiekiem, którego zwierzenia tutaj zostały przytoczone jest Ojciec Święty Jan Paweł II. Oczywiście, że nie jest malarzem tzn. nie maluje obrazów. Nie mniej jednak jest twórcą, a obraz, który nas interesuje nosi tytuł: ”Redemptoris mater” czyli Matka Odkupiciela.

JESTEŚMY JUŻ W DRUGIEJ CZĘŚCI WYKŁADU. Powiemy w niej o dwóch rzeczach: o wierze i pośrednictwie Maryi. Syntezą nauki Kościoła na temat Matki Chrystusa jest następujące stwierdzenie: Kościół kroczy śladami wędrówki odbytej przez Maryję Dziewicę, która szła naprzód w pielgrzymce wiary i utrzymywała wiernie swe zjednoczenie z Synem aż do Krzyża. Kościół czci Maryję jako Matkę najmilszą i jako wzór wiary, nadziei i miłości. Maryja zakończyła swoją pielgrzymkę przez wiarę w momencie przekroczenia progu pomiędzy wiarą a widzeniem ”twarzą w twarz". Doznaje u boku Syna uwielbienia w niebie. Jeżeli Jej wyjątkowa ”pielgrzymka wiary” staje się wciąż punktem odniesienia dla Kościoła, dla osób i wspólnot, to dzieje się tak nie tylko dlatego, że chodzi o Jej dzieje, o Jej szczególną drogę wiary i najlepszą cząstkę w tajemnicy zbawienia, lecz również o dzieje całego Ludu Bożego, o wszystkich, którzy uczestniczą w tej samej pielgrzymce wiary. Tylko w tajemnicy Chrystusa wyjaśnia się Jej własna tajemnica.
Maryja zostaje wprowadzona w tajemnicę Chrystusa przez szczególne wydarzenie. Przez zwiastowanie anielskie. Anioł nie nazywa Maryi Jej własnym imieniem ”Miriam”, lecz nowym imieniem ”łaski pełna”. Nowe imię jakie otrzymuje bierze się stąd, że w duszy tej ”Córy Syjonu” odsłonił się niejako cały majestat łaski, tej łaski, jaką ”Ojciec obdarzył nas w Umiłowanym”. Chodzi tutaj o szczególne błogosławieństwo pośród wszelkich ”błogosławieństw duchowych w Chrystusie”.
Bóg wybrał Maryję. Jeśli odwieczne wybranie w Chrystusie i przeznaczenie do godności synów odnosi się do wszystkich ludzi - to wybranie Maryi jest całkowicie wyjątkowe i jedyne. Stąd też Jej jedyne i wyjątkowe miejsce w tajemnicy Chrystusa. Wybranie to jest potężniejsze od wszelkich doświadczeń zła i grzechu, od całej owej ”nieprzyjaźni” wspomnianej w Księdze Rodzaju, w protoewangelii, a którą naznaczone są ziemskie dzieje człowieka. Maryja pozostaje w tych dziejach znakiem niezawodnej nadziei.
Maryja stała się rzeczywiście obecna w tajemnicy Chrystusa przez to, że uwierzyła. Wiara Maryi, którą głosi Elżbieta przy nawiedzeniu, wskazuje jak Dziewica nazaretańska odpowiedziała na ten dar. Pokorna służebnica Pańska zdaje się na takie znaczenie słów zwiastowania, jakie nada im Ten od kogo słowa te pochodzą, jakie nada im Bóg. W codziennym życiu przyjmujemy słowa razem z ich znaczeniem. Gdy więc ktoś pyta mnie: Czy możesz mi podać chleb? to jednocześnie z tymi słowami przyjmuję również ich znaczenie. Podaję więc chleb o który prosi pytający. Zgadzam się więc na takie samo znaczenie słowa ”chleb” jakie nadaje mu pytający. Gdyby było inaczej, gdybym słowu chleb nadawał inne znaczenie, w odpowiedzi dałbym mu na przykład kamień. Maryja, która słyszy słowa zwiastowania, nie wie jakie mają one znaczenie. Wysłuchuje więc słowa, które mówi do Niej Bóg, przyjmuje je, chociaż nie wie, jakie jest ich znaczenie. Znaczenie tych słów określi Bóg. W ten sposób dała wyraz ”posłuszeństwu wiary”.
Maryja na tej samej drodze posłuszeństwa wiary usłyszy jeszcze inne słowa, przede wszystkim od Symeona. Matka Jezusa od chwili zwiastowania nosi w sobie całkowitą nowość wiary: początek Nowego Przymierza. Jest to początek Ewangelii, czyli dobrej, radosnej nowiny. Jest Ona pierwszą z tych ”prostaczków”, o których kiedyś Jezus powie :”Ojcze ... zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom”.
Od momentu zwiastowania rozpoczyna się też swoisty trud serca jaki związany jest z ”ciemną nocą wiary” (św. Jan od Krzyża) jakby z zasłoną poprzez którą wypada zbliżyć się do Niewidzialnego i obcować z tajemnicą. Tylko Ojciec zna Syna, Maryja z tą prawdą swego Syna obcuje tylko w wierze i przez wiarę. Okazuje pełną uległość rozumu i woli wobec Tego, którego drogi są niezbadane. Maryja, w której począł się Jezus, która Go rodzi i karmi swoją piersią jest tą, którą błogosławi kobieta z tłumu. Poprzez to macierzyństwo Jezus, Syn Najwyższego, jest prawdziwym Synem człowieczym Jest ”ciałem", jak każdy człowiek: jest ”Słowem, które stało się ciałem". JEST TO CIAŁO I KREW MARYI.
W wydarzeniu z Kany Galilejskiej ujawnia się nowe macierzyństwo Matki Jezusa. Przejawia się ono nie tylko wedle ciała, lecz również wedle Ducha. Przejawia się w trosce Maryi o ludzi, w wychodzeniu im na przeciw w ich potrzebach i niedostatkach. Maryja staje pomiędzy swym Synem a ludźmi w sytuacji ich braków, niedostatków i cierpień. Staje ”pomiędzy” czyli pośredniczy. Nie jak obca, ale jak Matka świadoma, że jako Matka może - lub nawet więcej :”ma prawo”- powiedzieć Synowi o potrzebach ludzi. Jej pośrednictwo ma więc charakter wstawienniczy.
Matka Chrystusa stając wobec ludzi, ukazuje te wymagania jakie winny być spełnione, aby mogła się objawić zbawcza moc Mesjasza. Ci, którzy przyjmują wiarą tajemnicę Chrystusa, nie tylko garną się z czcią i ufnością do Maryi jako Matki, ale zarazem szukają w Jej wierze oparcia dla swojej wiary. Bogurodzica Dziewica jest stale obecna w pielgrzymowaniu wiary Ludu Bożego do światła.
W sercu Kościoła nie przestaje rozbrzmiewać hymn Magnificat. W tych słowach jaśnieje płomień tajemnicy Boga, chwała niewypowiedzianej Jego świętości, odwieczna miłość, która w dzieje człowieka wkracza jako nieodwracalny dar. Maryja, całkowicie poddana Bogu i zupełnie zwrócona ku Niemu, u boku swojego Syna jest najdoskonalszą ikoną wolności i wyzwolenia ludzkości i wszechświata.
Kościół jest świadom i naucza, że cały wpływ zbawienny Błogosławionej Dziewicy na ludzi, wywodzi się z upodobania Bożego i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusowych, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa całkowicie jest zależny i z niego czerpie całą swoją moc. Nie przeszkadza w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia ją. Ten zbawczy wpływ jest podtrzymywany przez Ducha Świętego, który jak zacienił Dziewicę Maryję, dając początek Jej Boskiemu macierzyństwu, tak nadal Jej towarzyszy w trosce o braci Jej Boskiego Syna. Ojciec Święty pisze: Należy wszakże przyznać, że przede wszystkim sam Bóg Ojciec Przedwieczny zawierzył Dziewicy nazaretańskiej, oddając Jej swego Syna w tajemnicy Wcielenia.
Tak oto doszliśmy do końca wykładu.
Pozostało nam jeszcze określić: Co to znaczy czcić Maryję?

Totus Tuus, te łacińskie słowa znaczą: Cały Twój.
Totus Tuus, to znaczy wyrzekam się siebie.
Totus Tuus, to znaczy wyrzekam się swojej duszy i swojego ciała i ofiaruje je Maryi
Totus Tuus, to znaczy ofiaruję Ci mój rozum, wyobraźnię i pamięć.
Totus Tuus, to znaczy ofiaruję Ci moją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
To znaczy ofiaruję Ci moje dawne urazy, teraźniejsze kłopoty i troskę o to co przede mną
Totus Tuus, to znaczy ofiaruję Ci wszystko co posiadam materialnego
Totus Tuus, to znaczy ofiaruje Ci wszystkie dobra duchowe
Totus Tuus, to znaczy ofiaruję Ci największy skarb jaki przyjmuję w Eucharystii Twojego Syna, Jezusa, i składam w Twoje Niepokalane Serce
Totus Tuus, to znaczy ofiaruję Ci wszystko i chcę być Twym niewolnikiem.
Totus Tuus, cóż więc nam pozostaje?
Pozostaje nam - NIC.
Pozostaje nam - NIC JAK BÓG.

Wiesław Gdowicz
12-01-1997