21 stycznia 2007

010 POBOŻNE SKUPIENIE BYŁO SIDŁEM, W KTÓRE ZŁOWILI PANA

W poprzednim odcinku opisałem Wezwanie oraz Jutrznię i dzisiaj kolej na modlitwę w ciągu dnia.

Przerywam jednak ten cykl, ponieważ nie mogę powstrzymać się od podzielenia się fragmentem zamieszczonym w powieści Romana Brandstaettera „Jezus z Nazaretu”, który znakomicie dotyka wielu problemów modlitwy wspólnotowej.
Dedykuję ten fragment wszystkim tym, którzy odmawiają Jutrznię. Tekst pochodzi z tomu drugiego pt. „Czas wody żywej” z rozdziału „Czas zatrzymany”:

„Symeon ben Jona, jego brat Andraj i Johanan ben Zebedia siedzieli na ziemi przed jaskinią i kołysząc się, psalmami chwalili Pana. Symeon zawodząc śpiewnym głosem podawał słowa pierwszego wersetu bratu i Johananowi, a oni natychmiast z nabożnym pośpiechem podchwytywali je i potem cały psalm śpiewali harmonijnym trójgłosem, tak zgodnym i pięknym, że nawet dla ucha bardzo muzykalnego brzmiał on jak jeden głos. Odmawiali psalm po psalmie, a z każdym nowym psalmem jaśniej świeciły gwiazdy na niebie, coraz czystsze, jakby zapalały się od melodii płynącej z nieskazitelnego trójgłosu.
Umilkło wycie hien na pustyni i sowy przestałty hukać w skalnej pustce, i dzięki temu cisza nocna mogła bez przeszkód w modlitwie psalmujących mężów, którzy po odmówieniu najwznioślejszego z psalmów, Hallel Hagadol [Wielki Psalm tj. Ps 113-118 (wg)], umilkli i zaczęli kontemlować zdarzenia minionego wieczoru, i tak długo przywoływali je ku siebie, wabili, przyciągali i kusili swym napiętym do ostatecznych granic skupieniem, aż wróciły do nich i przy nich pozostały.
Była to chwila szczególna. Zbliżał się czas nieporuszony, stojący w miejscu, czas przeźroczysty, odcedzony, wyjałowiony z wszelkich ubocznych i niepotrzebnych zdarzeń, które zanieczyszczają go swoimi mętami, odbierają mu zbawienną moc trwania, upłynniają go, czyniąc z niego mętno-brudny strumień zmienności, zmorę naszego życia, demona przemijania.
Zwabili czas w zasadzkę mocą swojego skupienia, wstrzymali jego bieg i czas stanął. Trwali w szumie czasu przeźroczystego jak szkło i ujrzeli świętą Rybę, mesjanistyczną i nieśmiertelną, którą Archanioł Gabriel wyłowił z głębi owej bezspornej przeźroczystości wśród śpiewu zgromadzonych na brzegu Serafim i Cherubim, równie przeźroczystych jak czas, Rybę czystą i wybraną, oczekującą ich i przez nich oczekiwaną. Ale nie tylko Serafim i Cherubim byli świadkami tego uroczystego połowu, bo świadkami były również wszelkie stworzenia - kamienie, drzewa, rośliny, zwierzęta i ludzie - oczyszczone z mętno-brudnej zmienności, niezmienne i niezniszczalne, i widziały własnymi oczami, jak przeszłość w postaci Męża wyszła z wód Jordanu, ze środka wszystkich wód, z wszelkiego oczyszczenia, i między nich wstąpiła.
Zatem czekanie w czasie podstępnie zatrzymanym przez trzech skupionych mężów, całkowicie podddanych prawom czasu przeżroczystego na równi z całym otoczeniem - pobożne skupienie było sidłem, w które złowili Pana - było czekaniem na to, co już przyszło i co się już dokonało. Było ono wypełnione po brzegi tęsknotą za zbliżaniem się i ucieleśnianiem już Ucieleśnionego i Obecnego. Padli więc przed Nim na twarz i powitali Go powitaniem wszystkich pokoleń i wszystkich proroków, i ufnie poszli za Nim aż do krańców ziemi. Wówczas, uradowani, miłosiernie otworzyli sidło, i Pan z niego uleciał, a oni, pochyleni ku sobie, do głębi przejęci przygodą przeżytą w zatrzymanym czasie, zamierzali głośno objaśniać swoje przeżycia, ale wszystkie ich wzruszenia i myśli, gdy tylko z głębi zatrzymanego czasu wypłynęły na powierzchnię świadomości, na powierzchnię ograniczoną widzialną przestrzenią i pięcioma zmysłami, natychmiast uległy porażeniu - a może przeczyną tego była ich nieumiejętność, przez Pana ustanowiona, wyrażania słowami wątków przeżytych w głębokości czasu (jasne jest, że i nasze słowa nie wyraziły tego, co oni wtedy odczuwali, a to, co opowiedzieliśmy, jest tylko zniekształconym fragmentem, a nie wiernym obrazem ich przeżyć) - więc opowiadając, każdym opowiadanym słowem przeczyli temu, co w czasie zatrzymanym słyszeli i widzieli. Albowiem ufność doznaną w widzeniu wyrażali za pomocą nieufności, pewność za pomocą wahania, radosne powitanie za pomocą trwożnej ucieczki, i w końcu z ludzkich, słabych, nieudolnych słów poczęli budować dla siebie dom lęku i niepewności, i mówili, że powinni czekać, czekać, czekać na jakiś widomy znak. I czekali, ale nie wiedzieli, jakiego pożądają znaku.”