21 stycznia 2007

WYSPA

Na małej wyspie, niedaleko lądu, patrząc od strony wyspy, mieszkał kupiec. Dom, w którym mieszkał znajdował się na najdalszym cyplu wyspy. Często więc można było z okna zobaczyć wspaniałe morze. Na horyzoncie przepływały statki. I chociaż żaden z nich nigdy nie przypłynął na wyspę, to każde pojawienie się na horyzoncie, było oczekiwane w wielkim napięciu. Ponieważ dom kupca był najlepszym miejscem do obserwowania horyzontu, wszyscy chcieli być u niego wtedy, gdy kolejny statek przepływał.

Widok statku musiał być czymś wyjątkowym, skoro tak bardzo chcieli, pragnęli go zobaczyć. Byliby w stanie zrobić wszystko, by móc brać udział w spotkaniu z nieznanym statkiem. Gromadzili się więc w domu kupca złączeni jednym celem. Jeden cel, lecz myśli mieli różne. Kupiec witał ich serdecznie rozumiejąc ten ogólny zapał. Bo była w tym tajemnica. Każdy chciał to przeżyć, zobaczyć, lecz nikt nie myślał, by wsiąść do łodzi i popłynąć na spotkanie. Kupiec też. Miał przecież sklep i dom.

Przyglądał się sobie i innym, za każdym razem tak samo zdumiony. Ludzie przychodzili. Co prawda trzeba było ich jakoś przyjąć, ale możliwość przeżycia przepływającej tajemnicy usuwała zniechęcenie i zmęczenie gośćmi. Po pewnym czasie zauważył jednak, że coraz bardziej drażnią i denerwują go przychodzący ludzie. Zaczął zaniedbywać obowiązki w sklepie. Coraz więcej pojawiało się nie zapełnionych rubryk w księdze.

Pewnego wieczoru, gdy siedział przy stole, zobaczył przez okno na horyzoncie migający punkt. Szybko odsunął talerz i wstał. Kapelusz. Palto. Skrzypnęły drzwi. Kiedy zbiegał po schodach, słyszał fale rozbijające się o brzeg. Łódka przypominała falującą ciemną plamę. Wskakując poczuł twardą podłogę. Mocne uderzenia wioseł szybko przesuwały łódź po falach. Dom malał i zlewał się z brzegiem w ciągłą podłużną plamę. Kilka razy odwrócił się, by się upewnić czy płynie w miejsce, w którym dostrzegł punkt. Był już daleko od brzegu, gdy poczuł mocny powiew. Morze zaczęło się burzyć. Coraz częściej wiosło nie trafiało w wodę. A światło wydawało się coraz bliżej. Wydawało mu się, że płynie już bardzo długo.

Teraz dopiero zaczął myśleć o tym, co zrobił. Nie. To właściwie go nie interesowało. Chciał znać przyczyny. Szybko stawiał kroki wśród mokrych opadłych myśli. Pnie ciemnych buków lśniły odbijając mokre światło. Droga prowadziła cały czas w górę. Drzewa czepiały się płaszcza, łamały się z suchym trzaskiem. Gdy wyszedł na górę, las się skończył. W dole rzeka. Słońce przebiło chmury rozjaśniając mglisty krajobraz. Wiatr z dużą siłą strącił krople z gałęzi, udając deszcz. Trzy dzikie gęsi odleciały.

Wiesław Gdowicz