21 stycznia 2007

EKSPEDYCJA

Zamiar.
Zorganizowano ekspedycję w celu złapania chwili.

Rozpoznanie.
Gdzieś jest wciśnięta między dwie pochylnie.

Narzędzia.
Czy siatka, taka na motyle, może być? A gdyby młotek i gwoździe, albo widelec i nóż?

Wątpliwość pierwsza.
A skąd właściwie pewność, że jest? Wyczytano w starej księdze, więc na pewno jest i trwa.

Zdziwienie.
Trwa? Chwila? Co to za księga i kto jest jej autorem?

Wątpliwość druga.
W starej szafie zakurzoną znaleziono.
Dużymi błękitnymi literami na okładce wypisano autora: Chwila o chwili w chwili.

U podnóża góry rozbito obóz. Było już ciemno i wszyscy zmęczeni. Namioty ułożono w czworokąt w obawie przed podmuchem sił. Noc była spokojna, sił nie stwierdzono. Po śniadaniu był wolny czas na rozmyślania u źródła. Wtedy to ktoś powiedział, by spróbować zbudować jakiś model chwili. Pomysł był świetny, a powietrze dopisywało. Rozpoczęło się żmudne stawianie. Wspinali się po własnej drabinie myśli, a każdy następny szczebel dawał więcej pewności. Już można tą myśl dotknąć. I wtedy stało się coś co wszyscy uznali za oczywiste. Stał przed nimi model chwili. Cały był niklowany w kształcie piramidy z gładkimi ścianami. Moment, w którym ktoś usiądzie na ostrym wierzchołku piramidy miał być, według planu, poszukiwaną chwilą. Nikt nie kwapił się sprawdzić model, chociaż wyzwanie było frapujące. Poszedł ten, który pierwszy się odezwał. Słońce świeciło wysoko. Zarzucona lina i dobre tenisówki ułatwiały drogę. Racjonalne ukłucie oznajmiło chwilę. Czy była chwila? - okrzyk z dołu. Z przyłożoną do czoła dłonią spojrzał ponad górą. To co zobaczył - nigdy nie powie. Spadając zawadził o szczyt i rozpruł całą nogawkę. Takie spodnie - prawdziwy dżins.

Ciężko skrzypiały koła załadowanych pracowicie wozów. Ostatni postój i budowa modelu chwili zbyt dużo dawał do myślenia, by chcieli między sobą rozmawiać. Stąd głucha cisza, skrzypienie kół i snująca się wokoło mgła stanowiły osobliwe zjawisko. Co jakiś czas koła zapadały się i trzeba było razem wozy wyciągać. Wtedy ciszę napełniały szybki przerywane oddechy, a potem znów zapadała cisza. Cel był jasny. Kierunek wydawał im się prawidłowy, ale ostatnie wydarzenia jakby ostudziły nieco zapał. Wtedy odezwał się prowadzący ekspedycję. W długiej swojej mowie starał się wytłumaczyć nadrzędne racje, jakie stawia przed nimi ludzkie dążenie do wyjaśnienia tajemnicy. Tajemnicy chwili. Ale żeby ją wyjaśnić - ciągnął dalej - musimy ją znaleźć. Im bardziej jej szukamy tym bardziej ją znajdujemy - zakończył. To jakby ich uspakajało i rozbijało z wolna mroczną ciszę. Mowa obliczona na popchnięcie do przodu, mająca przełamać bezwład. I tak chyba była odebrana. Jakby raźniej stawiali kroki i wozy już nie takie ciężkie. Ostanie słowa zabrzmiały jednak niepokojąco. Bo jeżeli ją znajdą (tę chwilę) to nie będą potrzebować jej szukać. A jeśli nie będą jej szukać to znaczy, że nie ma tajemnicy. A gdy nie ma tajemnicy to po co ekspedycja. Te wątpliwości trwały krótko, bo ktoś zauważył błysk światła z lewego boku.

Wiesław Gdowicz