Myśl z trudem wciska się w słowo. Porozrzucana po olbrzymiej przestrzeni nie chce lub nie ma ochoty dać się wtłoczyć w słowa. Trzeba wysiłku, by zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Czy słowa konkretyzują myśl? Na pewno. Ale to jeszcze nie wszystko, bo z konkretyzacją jest związane wiele innych zagadnień, które też domagają się wyjaśnień. Każde moje działanie jest moralnym działaniem o jakimś znaku - dodatnim lub ujemnym. Gdy jest dodatnie zachodzi niebezpieczeństwo samouwielbienia, gdy zaś ujemne, ocena przesuwa się jeszcze bardziej w tym kierunku. Jak zachować równowagę? Kiedy sympatia okazywana komuś staje się pasożytem tego człowieka?
Myśl wybucha. Gdy ją zostawić po takim wybuchu, będzie błądzić i szukać. Gdy nie wejdzie w słowo, czynność czy wizje - szuka innego wyjścia. Raz powołana do życia, nie chce dać się unicestwić. Zrobi wszystko by być w jakiejkolwiek postaci. Wzburzone morze nie chce się uspokoić, przywołuje obrazy różnych sytuacji, domaga się ode mnie oceny. Czy to było dobre? Czy to słowo było właściwe? Więc w każdej chwili czuwanie, czuwanie wsłuchiwanie w bicie Jego serca. Nie w moje. Moje serce bije, bo On tak chce. Spróbuj to zrozumieć. Bo On tak chce.
Myśl wypływa, wyłania się, czy jak to nazwiemy, z moją czy bez mojej pomocy. Ja tą myśl widzę. Wydaje mi się, że jest moja. Tak jak mój jest długopis, którym piszę. Ja za nią odpowiadam, nawet wtedy, gdy mam wrażenie, że nie za moją sprawą się stała. Za tą myślą, za nimi wszystkimi jest kraina, o której nic nie mogę powiedzieć, ale mówię, że jest. Nie wiem co pozwala mi tak mówić. Jest i już. Tam toczą boje różne obłoki, białe, czerwone i jakieś tam. Może myśl jest wynikiem tych walk? To jest głębia myśli. Rozciąga się w jakiejś wewnętrznej przestrzeni. Nie ma możliwości jej uchwycenia. Nie wiem co decyduje o wyniku tych walk? Ja? Ja racjonalne chyba nie , ale jakieś ja tam jednak jest.
Tam zjazd jest łagodny. Miękko i biało. Światło bezbarwne oświetla wszystko bez uprzywilejowanych punktów. Miejsca na górze już zajęte. W równych rzędach siedzą. Kto? Nie widzę. Wpatruję się silniej. Nie ma głosu. Jak świat mima, tak dotykalny i tak daleki. Coś się dzieje. Poruszenie. Tłum na dole woła podnosząc ręce. Ale jedni drugich nie widzą. Jest niebieskosrebrno. Mały człowiek upadł. Obraca głowę zagarniając piasek - oczy dostrzegły tylko cień olbrzyma. On się nie boi. Wstaje. Ręce zostawiają ślad na piasku. Strzepuje resztę. Wyciera ręce o płaszcz. Obraca się. Słyszy bicie serca - słyszy całym sobą. Klęka - jest spokojny. Tłum się rusza. Dlaczego? To się im nie podoba. Oni się boją. Ciemność wypływa z jamy. Jest czerwona. Obraz powoli się zamazuje, trudno coś zobaczyć. To wszystko tak nieokreślone. Mój głos szepta, nakłada się na obraz, chyba go fałszuje. Powoli gaśnie przestrzeń. To już chyba koniec. Dzięki Ci jeśli to Twoje światło. Co to było?
Na stole przede mną stają butelki po mleku, wypełnione wodą. Ścianki pokryte bąbelkami powietrza. Butelki przytulone do ściany. Przed nimi popielniczka, obok nóż i na spodeczku cytryna. Mój cień częściowo przykrywa tę kartkę. A długopis coraz częściej się myli, skreśla żle postawione słowa. Światło niknie. Czuję tylko ucisk w żołądku. Co to było? Budzik odmierza czas. Tam śpią moje dzieci, żona, babcia, dziadek, nie zapalona choinka, a w wersalce prezenty, które aniołek przyniesie jutro. Już jest dzień wigilijny. Napięcie opadło, ale coś zostało tak jak kiedyś, czystość źródła, krystaliczny strumień i tęsknota - być tak cały czas. Obok moczy się indyk w soli - podobno to dobry sposób na mięso indyka, gdy jest karmiony mączką rybną. Kryształ schodzi coraz głębiej, jest już ledwo widoczny. Dziś się Bóg narodzi. Da światło. Czy też dla mnie?